..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Bag End

   » Nasza Twórczość

   » O Tolkienie

   » O Śródziemiu

   » Piwnica Bag End


>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

  Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0
Elen Sila Lumenn Omentielvo!
Witaj w Bag End

Cały poniższy tekst pochodzi z książki "J.R.R. Tolkien - Powiernik Pieśni"
W biografii Johna Ronalda Reuela Tolkiena możemy odnaleźć kilka polskich akcentów. Jego przodkowie ze strony ojca jakieś dwieście lat temu przywędrowali do Anglii, najprawdopodobniej z terenów podległych ówczesnym władcom Polski. "Nie jestem Niemcem - wspominał pisarz - choć mam niemieckie nazwisko [...], moje imiona są pochodzenia hebrajskiego, skandynawskiego, greckiego i francuskiego. Poza nazwiskiem nie odziedziczyłem jednak niczego z języka lub kultury, z którymi było ono u swych początków związane, a po 200 latach [krew] Saksonii i Polski stała się prawdopodobnie mało ważnym fizycznym składnikiem". Do sprawy swego pochodzenia powrócił kilka miesięcy przed śmiercią w liście pisanym do wydawcy: "Nie rozumiem, dlaczego miałby Pan łączyć moje nazwisko z tolk ('tłumacz' lub 'mówca'). Jest to słowo pochodzenia słowiańskiego, które zostało przyjęte przez litewski (tulkas), fiński (tulkki) i języki skandynawskie, a w końcu przez Niemcy północne (język dolnoniemiecki) za pośrednictwem duńskiego (tolk). Angielski nigdy go nie przejął". Poznał język polski (obok wielu, wielu innych), ale umiejętności w posługiwaniu się nim nie oceniał wysoko. I wreszcie oboje z żoną zostali pochowani blisko polskich grobów w wydzielonej rzymskokatolickiej kwaterze cmentarza Wolvercote w Oxfordzie. Można jeszcze doszukać się kilku słowiańskich akcentów w nazwach występujących w jego książkach.
Przesadą byłoby twierdzenie, iż obecność tych akcentów może mieć jakieś większe znaczenie dla badaczy tekstów Profesora. Przywołuję te informacje nie w ramach jeszcze jednej akcji "X a sprawa polska", ale po to, żeby pokazać, jak krętymi drogami chadzają losy wielu osób i książek i jak z tego "przekładańca" powstaje coś, co zachowuje swoistą "wielość w jedności".
Dla przodków Tolkiena ta "wielość" przybierała oczywiście formy bardziej "zachodnie", podporządkowane w dodatku konwencjom charakterystycznym dla życia wiktoriańskiego, niezbyt zamożnego mieszczaństwa. Według rodzinnej tradycji Tolkienowie przywędrowali na Wyspy Brytyjskie z kontynentu, a towarzyszyły temu romantyczne historie miłosne, tajemnicze i dramatyczne wydarzenia polityczne, zmuszające uciekinierów do pozostawienia pokaźnych majątków "gdzieś w Europie". W nowym miejscu zamieszkania trzeba było dawne rodowe ambicje połączyć z koniecznością pracy. Z czasem rodzina dorobiła się nawet warsztatu wytwarzającego fortepiany - w momencie narodzin J. R. R. Tolkiena także i te sprawy należały do przeszłości, a teraźniejszość była raczej skromna.
Podobnie egzystowali Suffieldowie - rodzina ze strony matki. Dziadek przyszłego pisarza zarabiał jako komiwojażer, a niezbyt bogate życie ubarwiały opowieści o "herbowych" przodkach, lordowskich tytułach i innych dowodach minionej świetności, wśród których fakt "zasiedzenia" Suffieldów na Wyspach bywał koronnym argumentem w dyskusjach o mezaliansie ich córki Mabel. Dla Suffieldów Tolkienowie długo pozostawali tylko zwyczajnymi imigrantami "z jakichś Niemiec".
Rodzice pisarza poznali się w rodzinnym Birmingham i po paru latach nieoficjalnej znajomości (ze względu na wymienione już powyżej zastrzeżenia) uzyskali wreszcie zgodę na zaręczyny, a później i przyzwolenie na ślub. Ojciec J. R. R. T., Arthur Tolkien, próbował początkowo pracować w Banku Lloyda, a potem przeniósł się do Południowej Afryki, gdzie możliwości finansowej stabilizacji były mimo wszystko większe. Został nawet szefem oddziału banku w małym miasteczku Bloemfontein. Oddział Banku Afrykańskiego konkurować musiał z prężnym Bankiem Narodowym - zawodowy sukces Arthura Tolkiena uzależniony był więc głównie od jego obrotności i pomysłowości. Arthur wierzył w swoją dobrą gwiazdę - w początkach 1891 roku sprowadził swoją narzeczoną, a ich ślub odbył się w Kapsztadzie w połowie kwietnia.
John Ronald Reuel Tolkien urodził się 3 stycznia 1892 roku, a w kilkanaście miesięcy później - 17 lutego 1894 roku - przyszedł na świat Hilary Arthur Reuel. Dzieci chowały się dobrze - niemniej niedogodności klimatyczne, ekonomiczne i polityczne skłoniły Mabel do wyjazdu z synami do Anglii. Powróciła do rodziców w Birmingham w połowie 1895 roku i oczekiwała na przyjazd męża. Rodzina jednak nie połączyła się - Arthur zmarł 15 lutego 1896 roku i został pochowany w Bloemfontein.
Mabel mogła liczyć na procenty od ulokowanych w południowoafrykańskich kopalniach kapitałów (a nie było tego wiele) i na skromną pomoc ze strony rodziny - swojej i męża, głównie jednak - na własną wytrwałość i zaradność. Postanowiła sama zająć się edukacją chłopców i trzeba przyznać, iż trafili oni na utalentowanego pedagoga. Synowie okazali się również dobrymi uczniami - czteroletni John Ronald Reuel (dla rodziny - Ronald) czytał już dość dobrze, a wkrótce poczynił znaczne postępy w pisaniu. Szczególnie zainteresowała go kaligrafia, lubił także lekcje łaciny i angielskiego. Francuski nie pociągał go zbytnio - być może gdzieś tu należy szukać źródeł późniejszej "gallofobii" Profesora. Nie osiągnął sukcesów w nauce muzyki - lubił jednak rysunki, lekcje botaniki, wyprawy do parku i bezpośredni kontakt z przyrodą. Drzewa stały się jego prawdziwą, wielką miłością na całe długie życie. Dużo czasu poświęcał lekturze - tak rodziły się pierwsze fascynacje opracowaniami dawnych mitów i ludowych baśni. Nie lubił baśni Andersena - intrygowały go natomiast legendy arturiańskie i opracowania starych nordyckich sag o smokach i bohaterach, opublikowane przez niezmordowanego Andrew Langa.
W życiu młodej wdowy i jej synów bardzo duże znaczenie miała religia. Przeżycia i rozmyślania doprowadziły Mabel do postanowienia, które zaważyło na kontaktach jej i synów z rodzinami Tolkienów i Suffieldów. Mabel postanowiła przejść na katolicyzm i po kilku miesiącach przygotowań ona i jej siostra, May Incledon, zostały przyjęte do "papieskiego" kościoła. Dla Suffieldów - metodystów i Tolkienów - baptystów było to szokiem. Sytuacja odbiła się na finansach wdowy - rodzina cofnęła jej swą pomoc. Te przeciwności umocniły ją tylko; na przekór wszystkim i wszystkiemu zaczęła wychowywać w wierze katolickiej obu chłopców. Nowa sytuacja finansowa zmusiła ją jednak do szukania tańszego mieszkania - do tej pory wynajmowali dom na przedmieściu. Po paru takich przeprowadzkach znaleźli się w dzielnicach niewiele lepszych od slumsów. Początkowo Ronald mógł uczyć się w wymarzonej szkole Króla Edwarda (kiedyś uczył się tu jego ojciec, w ogóle była to szkoła "z tradycjami"), potem jednak należało znaleźć tańsze miejsce edukacji.
Dużą pomoc wdowie i chłopcom okazał wtedy jeden z duchownych pobliskiego Oratorium , czterdziestoparoletni ojciec Francis Xavier Morgan, pół-Walijczyk, ćwierć-Anglik i ćwierć-Hiszpan. Niekonwencjonalny, bezpośredni, hałaśliwy i wylewny, szybko stał się przyjacielem całej rodziny.
Niski poziom nauczania w nowej szkole zmobilizował Mabel i Ronalda do ubiegania się o stypendium, które mogłoby umożliwić chłopcu powrót do szkoły Króla Edwarda. Ronald uczył się dobrze, interesowała go literatura i języki obce, a postępy w nauce bardzo cieszyły jego matkę. Wiosną 1904 roku Mabel trafiła do szpitala - rozpoznano cukrzycę. Stan ówczesnej medycyny nie gwarantował wyleczenia. Zmarła 14 listopada, a przed śmiercią wyznaczyła ojca Francisa na opiekuna chłopców. Spadek, który im pozostawiła, nie był duży - 800 funtów zainwestowanych w Południowej Afryce. Ojciec Morgan przy całym swoim bezpośrednim sposobie bycia okazał się dobrym strategiem - udało mu się ułagodzić zmobilizowane śmiercią Mabel obie rodziny (mówiło się o obaleniu testementu i odebraniu "papiście" opieki nad sierotami) i zapewnić dzieciom znośne warunki nauki i mieszkania. Nikt im już jednak nie mógł zastąpić matki - opiekun, ciotki, gospodynie kolejnych mieszkań będą dawać dorastającym chłopcom tylko to, co zapewnia egzystencję i przygotowuje do przyszłego życia w społeczeństwie. Życie z matką, mimo wielu finansowych niedogodności, przynosiło radość i ciepło, obfitowało w odkrycia nowych opowieści, książek, pozwalało na odmienny od "szkolnego" kontakt z obcymi językami, łączyło także fascynację religijną z osobistym stosunkiem do matki. Okres ten został dramatycznie zamknięty, ale to najprawdopodobniej on w dużym stopniu uformował osobowość przyszłego pisarza.
Bracia zamieszkali teraz u jednej z dalszych krewnych. Chodzili do tej samej szkoły Króla Edwarda i dużo czasu spędzali w Oratorium. Służyli do mszy, rozmawiali z opiekunem, jadali tu posiłki i bawili się z kuchennym kotem. Ronald miał 13 lat, Hilary - 11.
W szkole Ronald mógł rozwijać swoje językowe uzdolnienia. Uczył się łaciny, greki, francuskiego i niemieckiego. Powoli te zainteresowania językami przeradzały się w zainteresowania filologią. Dzięki sporej bibliotece szkoły, dzięki dobrym pedagogom, wreszcie dzięki przyjaźniom z kolegami o podobnych zamiłowaniach bardzo szybko dotarł do starych tekstów literackich. Zetknął się z oryginalną wersją staroangielskiego poematu "Beowulf" , z "Opowieścią o Sir Gawenie i Zielonym Rycerzu" i z "Poematem o Perle" . Pojawiać się zaczęły również książki z kręgu językoznawstwa - dotarł do podręcznika języka anglosaskiego, poznał także nieco walijski i staronordycki. W tym okresie jego umiejętności językowe zaczynały znacznie przekraczać wymagania stawiane uczniom.
Wtedy też, początkowo na zasadzie dziecięcych zabaw, pojawiają się próby tworzenia "prywatnych" języków. Będą one jeszcze bardzo proste, z czasem jednak staną się "pełnoprawnymi" tworami, będą miały własne słownictwo, ciekawą wymowę, bogatą składnię. Najpierw pojawi się "animalic" - język wymyślony przez kuzynki Ronalda, a potem przez niego przejęty i udoskonalony. Potem będzie "nevbosh" - na tyle sprawny, iż można było pisywać limeryki w tym języku. Potem pojawił się "naffarin", czerpiący dużo z hiszpańskiego, a raczej z Tolkienowskiej chęci zgłębienia- tego języka. Wielkim przeżyciem stało się spotkanie z "Podręcznikiem języka gockiego" Josepha Wrighta. Od tej pory zabawa zaczęła nabierać cech poważnych badań językoznawczych - Ronald uczył się rekonstruowania form językowych wymarłych języków gockich, a jednocześnie udoskonalał próby tworzenia własnych języków. Próbował także stworzyć odpowiednie "pismo" i graficznie opracować kształt każdej głoski. Zaprzyjaźnił się z Christopherem Wisemanem. Różniły ich przekonania religijne (ojciec przyjaciela był duchownym-metodystą), łączyły zamiłowania językowe (Wiseman interesował się hieroglifami), sportowe (rugby!) i to coś, co sami nazywali specyficznym poczuciem humoru.
W tym samym mniej więcej czasie, po kolejnej przeprowadzce do nowej kwatery, w otoczeniu Ronalda pojawia się osoba, która zmieni całe jego późniejsze życie. Edith Bratt była starsza od Ronalda o trzy lata i - podobnie jak on - była sierotą, którą opiekunowie "upchnęli" w wynajętym przy jakiejś rodzinie pokoju. Miała spore uzdolnienia muzyczne, grała na fortepianie i marzyła o karierze pianistki. Dziewczyna miała niewielki kapitalik i jej opiekunowie nie widzieli powodu, żeby muzykowaniem musiała zarabiać na życie. Ronald i Edith często spotykali się ze sobą - zbliżyła ich do siebie sytuacja rodzinna, jako że oboje byli sierotami, ich ojcowie umarli bardzo dawno i wychowywały ich same matki (dopiero później Ronald dowiedział się, że Edith była dzieckiem nieślubnym). Z rozmów zrodziła się pewna zażyłość, a ułatwiło ją to, że mieszkali w tym samym domu i wynajmowali pokoje u tej samej rodziny. Od zażyłości przeszło do fascynacji, od fascynacji - do zadurzenia. Wkrótce sprawa dotarła do ojca Francisa a ten zażądał zerwania znajomości. Uważał, że różnica wieku i wyznania, a także konieczność kontynuowania nauki przez Ronalda, są wystarczającymi powodami do przerwania tego młodzieńczego romansu. Ronald miał już wtedy szesnaście lat, Edith - dziewiętnaście, ale w świetle ówczesnych praw nie mogli jeszcze sami o sobie decydować. Ronald zgodził się z wolą opiekuna, spotkania jednak odbywały się nadal. Młodzi starali się zachować to w tajemnicy - nie udało się jednak.
Zgodnie ze swoimi zainteresowaniami i zgodnie z planami opiekuna Ronald miał ubiegać się o przyjęcie na studia. Nie posiadał jednak wystarczającego zabezpieczenia finansowego - należało więc próbować zdobyć stypendium (niezamożna młodzież często korzystała z tej formy pomocy). Pierwszy wyjazd do Oxfordu w 1909 roku zakończył się niepowodzeniem. Mógł oczywiście ubiegać się o stypendium w roku następnym - byłaby to jednak już ostatnia jego szansa. W tej sytuacji należało więc solidniej przyłożyć się do nauki w szkole.
Ktoś "życzliwy" znowu widział oboje młodych w jakiejś herbaciarni i ojciec Francis postawił teraz sprawę ostro: do uzyskania pełnoletności, tj. do ukończenia 21. roku życia Ronaldowi nie wolno spotykać się z dziewczyną i nie wolno kontaktować się z nią w jakikolwiek sposób. Młodzi jednak spotykali się nadal. Opiekun Ronalda nazwał to dowodem wyjątkowej głupoty i złej woli. W końcu Edith postanowiła wyjechać do Cheltenham. Przez najbliższe trzy lata nie mogli utrzymywać ze sobą żadnego kontaktu. Rozłąkę z ukochaną Ronald przeżył boleśnie - a może był to tylko przejaw młodzieńczej egzaltacji?
Poważnym błędem ojca Francisa było rozdzielenie młodych, niewinne zadurzenie przekształciło się bowiem w wielką miłość - przynajmniej ze strony Ronalda. Edith w nowym otoczeniu czuła się dobrze, udzielała się w kościele parafialnym, nawiązywała znajomości i coraz mniej wierzyła w miłosne zapewnienia młodego chłopaka. Dla niego zaś zdobycie dziewczyny stało się sprawą ważną. Chciał na nią zasłużyć, uważał ją za ideał swego życia, za osobę godną wszelkich poświęceń.
Pewne ochłodzenie stosunków z opiekunem wynagradzał sobie Ronald ożywieniem kontaktów z rówieśnikami. Zauważmy jednak, że ani koledzy i przyjaciele ze szkoły, ani rodzina - bliższa czy dalsza - dosłownie nikt postronny nie znał historii romansu Ronalda i Edith. O całej sprawie wiedział jedynie ojciec Francis.
Szkoła Króla Edwarda była zwyczajną "dzienną" szkołą, z dobrą tradycją i przyzwoitym poziomem. Nie było tu atmosfery szkół "dla lepszych sfer" z pretensjami i internatami, gdzie niejednokrotnie dziecięce fascynacje kolegami nabierały posmaku homoseksualizmu. Szkoła Ronalda była oczywiście szkołą wyłącznie męską i w takim otoczeniu Ronald przebywał w czasie nauki u Króla Edwarda i potem w Oxfordzie. W wieku, w którym wielu młodych odkrywa uroki towarzystwa płci przeciwnej, on musiał - w imię "wierności Edith" - odłożyć wszelkie myśli o romansach i flirtach z siostrami czy kuzynkami swoich kolegów. Wszystkie radości i odkrycia najbliższych trzech lat - a były to lata równie inspirujące jak te spędzone z matką - dzielił nie z Edith, ale ze swoimi rówieśnikami. Polubił wtedy te intelektualne spory w męskim gronie, a podział na "prywatność serca" (dzieloną z Edith) i "prywatność intelektu" (dzieloną z kolegami) pozostanie w jego życiu już na stałe.
W szkolnym życiu Ronalda (a była to ostatnia klasa) wydarzy się jeszcze coś znaczącego. Z grupy osób zajmujących się szkolną biblioteką wyłoni się T. C., B. S. - Klub Herbaciany, Towarzystwo Barrowian (od "Barrow's Stores" - herbaciarni przy Corporation Street). Obok Ronalda i nieodłącznego Christophera Wisemana w klubie znalazłsię syn dyrektora szkoły, Robert Ouilter Gilson, i najmłodszy z tej czwórki - Geoffrey Bach Smith. Wszyscy interesowali się literaturą, językoznawstwem, sztuką. Różne mieli w ramach tych dziedzin upodobania, a z dzielenia się swoimi zainteresowaniami wyrosła przyjaźń. Wpływali inspirująco na siebie, poszerzali krąg swoich lektur, dyskutowali godzinami o wszystkim. Tego typu "paczki" nie były (i nie są) czymś nadzwyczajnym wśród nastolatków, którzy dobrą naukę chcą łączyć z entuzjastycznym przezywaniem intelektualnych odkryć.
Szkoła dostarczała również możliwości uczestniczenia w Klubie Dyskusyjnym, pozwalała redagować pisma, dawała okazję do przeżywania sportowych emocji (podczas meczu rugby Ronald doznał kontuzji nosa i języka), ale dopiero T. C., B. S., mimo iż nie był na miarę naszych Filomatów i Filaretów, dawał młodym ludziom poczucie pełni życia.
W grudniu 1910 roku Ronald jeszcze raz pojechał do Oxfordu i raz jeszcze przystąpił do egzaminów. Tym razem powiodło mu się i uzyskał stypendium Exeter College. Nie było ono zbyt wysokie - Ronald jednak liczył na pomoc ojca Francisa i swojej starej szkoły.
Ostatni okres nauki u Króla Edwarda sprzyjał w tej sytuacji swobodnemu udzielaniu się w różnych akcjach dyskusyjnych, literackich, sportowych i teatralnych. Ronald zagrał w amatorskim przedstawieniu szkolnego teatru - jego aktorskie umiejętności były znaczne i dziś jeszcze z archiwalnych taśm dochodzi do nas echo niebanalnych interpretacji.
Po pożegnaniu ze szkołą ("Czułem się jak młody wróbel, którego wykopano z gniazda na wysokiej gałęzi" - zanotuje później), podczas letnich wakacji, razem z Hilarym, przyszłym farmerem, przyłącza się do grupy zaprzyjaźnionych osób i wyrusza na wycieczkę do Szwajcarii. Będzie to jeden z nielicznych kontaktów z dalekim światem. Nigdy nie będzie wiele podróżował. Z tego wojażu zachowa reprodukcję kiepskiego obrazu - zwykłą kartkę pocztową z wizerunkiem "Ducha Gór". Potem dopisze na kopercie z tą kartką: "Zapowiedź Gandalfa..."
Ronald rozpoczął swoje studia w Orfordzie jesienią 1911 roku. Była to uczelnia z tradycjami - w dobrym i złym znaczeniu. Większość studiujących stanowili uczniowie z bardzo zamożnych rodzin i to dla nich powołano kiedyś instytucję "służących", dbających o wygody swego pana. Studenci posiadali "własne" apartamenty (sypialnię i salonik), "własnych" służących i - obok obowiązków - sporą ilość wolnego czasu. Barwne życie studenckie pochłonęło Ronalda i na naukę - przynajmniej w początkowym okresie - nie miał zbyt wiele czasu. Tu również grywał w rugby, dużo uwagi poświęcał klubom dyskusyjnym (sam też założył własny klub) - wszystko to było oczywiście bardziej dorosłe i bardziej "uczone", ale ożywione prawie tym samym duchem co T. C., B. S.
Zamożniejsi studenci mogli sobie pozwolić na pewną bezkarność i studiowanie według własnej fantazji i finansowych możliwości rodziców. Stypendyści musieli jednak pamiętać, iż ich pobyt na uczelni nie jest tylko miłym spędzaniem czasu i że ze swoich obowiązków należy się kiedyś rozliczyć. Ronald studiował filologię klasyczną a w ramach dodatkowych zajęć chodził na konsultacje do wspomnianego już tu Josepha Wrighta . Wright umiał docenić językoznawcze zainteresowania Tolkiena, a także trafnie ocenić jego rzeczywiste umiejętności. Ronald powoli uświadamiał sobie obszary własnej niekompetencji - mimo to nie poniechał studenckich rozrywek. Wright zmobilizował go jednak do skrupulatniejszej pracy nad "prywatnymi" językami. Materiał porównawczy był pod ręką - biblioteka kolegium była dobrze zaopatrzona. Tolkien odnalazł kilka podręczników języka walijskiego i przestudiował je dokładnie. Walijski stał się jego ulubionym językiem. Potem sięgnął po gramatykę fińską i przypuścił szturm na oryginał "Kalewali". Te doświadczenia poszerzyły nie tylko jego wiedzę językoznawczą - w sposób już całkiem świadomy zaczął interesować się mitami i starymi tekstami, które były przekazem tych mitów. Uważał, iż gdzieś tam kryje się zgubione dziedzictwo Brytyjczyków, i już wtedy zaświtała mu myśl, aby to dziedzictwo odtworzyć i przekazać współczesnym. Z fascynacji walijskim i fińskim narodzi się kiedyś quenya i sindarin. Na polu naukowym Ronald nie odnotował jednak większych osiągnięć, zauważył nawet, iż za mało przykładał się do pracy i będzie musiał sporo nadrobić, jeżeli chciałby w przyszłości zająć się karierą naukową. Plany te jednak miały charakter równie mglisty, jak i postanowienie poprawy. Zbliżał się bowiem okres wejścia w pełnoletność, kiedy można było urzeczywistnić nareszcie inne, równie ważne pragnienie. W kilka minut po północy, 3 stycznia 1913 roku, Ronald napisał do Edith Bratt obszerny list i ponowił swoje wyznania miłosne, a także małżeńskie obietnice. Odpowiedź przyszła szybko - Edith donosiła, że zdążyła już zaręczyć się z bratem swej szkolnej przyjaciółki.
Ronald wsiadł w pociąg i wyruszył do Cheltenham. Spotkał się z Edith 8 stycznia i tak długo przekonywał ją o swoim uczuciu, iż dziewczyna zgodziła się wyjść za niego. O tych nieoficjalnych zaręczynach Ronald poinformował jedynie ojca Francisa. Reakcja kapłana nie była entuzjastyczna - wydawał się jednak tolerować ten związek i można było nadal liczyć na jego finansową pomoc.
Po powrocie do Orfordu chłopak zabrał się do nadrabiania zaległości. Złożone przez niego prace pisemne zostały ocenione bardzo wysoko. Na ten sukces w dużym stopniu złożyły się efekty pedagogicznej działalności Josepha Wrighta, nie wolno nam jednak nie doceniać osobistego zaangażowania i umiejętności Ronalda. Uczelnia dostrzegła talent studenta, który kiedyś "wyłożył" się podczas pierwszego ubiegania się o przyznanie stypendium. Ronaldowi zaproponowano przeniesienie się z filologu klasycznej na angielską. Było to - jak zauważył przełożony kolegium - bardziej zgodne z zainteresowaniami Tolkiena. Ronald zgodził się i z początkiem letniego okresu nauki w 1913 roku zmienił kierunek studiów.
Interesowały go zwłaszcza dawne dialekty zachodnich hrabstw środkowej Anglii. Często musiał sięgać po zupełnie nowe dla siebie teksty, a każda taka próba przynosiła nowe inspiracje naukowe i literackie. Z poematu "Chrystus" Cynewulfa przemówiły do niego stare pogańskie mity, ukryte pod szatą mistyki chrześcijańskiej. To stąd, z dwóch linijek tego poematu, wyprowadził Ronaldtrop w kierunku mitologu Śródziemia: "Bądź błogosławion, Earendalu, spośród aniołów najjaśniejszy, na świat posłany między ludzi..."
Podobnych odkryć dostarczała mu lektura tekstów staroislandzkich: obu "Edd" - poetyckiej (starszej) i prozatorskiej (młodszej) . Pieśni o bohaterach, o bogach i początkach świata, o walce dobra ze złem i o ostatecznej bitwie, po której być może odrodzi się nowy świat. Te przedchrześcijańskie jeszcze mity, ukazujące świat pełen mądrości i tajemnic, głęboko oddziałały na Tolkiena.
Po zaręczynach z Edith kwestia wyznania dziewczyny wielokrotnie była omawiana przez narzeczonych. Dla Ronalda była to sprawa niezmiernej wagi, dla Edith - rzecz kłopotliwa. Sądziła jednak, iż ten problem uda się załatwić bez rozgłosu i w ostatniej chwili przed samym ślubem. Ronald był jednak stanowczy - dziewczyna ustąpiła i po przeprowadzce do Warwick (tu nikt jej nie znał) rozpoczęła pobieranie nauk u jednego z katolickich księży. Ronald tymczasem wyruszył do Francji z dwójką podopiecznych. Sama podróż nie była przyjemna, jego zdanie o Francuzach nie było najlepsze, a i posada opiekuna niezbyt mu się spodobała. Jesienią 1913 roku powrócił na swoją uczelnię. W (Mordzie pojawił się również G. B. Smith, a dwaj inni koledzy z T. C., B. S. - R. Q. Gilson i Ch. Wiseman - rozpoczęli studia w Cambridge. Dopiero teraz - i to bardzo oględnie - Ronald powiadomił ich o swoich zaręczynach. Przyjęli to powściągliwie, Gilson jednak zauważył, iż coś takiego, jak dotychczasowe T. C., B. S., już tak prędko się nie powtórzy...
Edith przyjęto do kościoła rzymskokatolickiego z początkiem roku 1914. Czuła się w nowej wierze zagubiona i osamotniona, poza tym - w nowym środowisku. Częste i długie listy Ronalda irytowały ją trochę - narzeczony odrabiał korespondencyjne zaległości i nie żałował opisów bujnego życia uniwersyteckiego. Ich spotkania ujawniały, że muszą wykazać wiele wyrozumiałości i poświęcenia, jeżeli mają pozostać ze sobą na stałe. Po wyjeździe Ronalda wszystko na odległość wracało do normy: on znowu pisał płomienne listy, a ona starała się jakoś pogodzić z nową wiarą i z nową rolą - przyszłej żony przyszłego naukowca.
Ronald natomiast odnalazł w sobie nową energię do pracy. Nabrał także cech "światowca" (o ile pozwalały na to skromne fundusze), założył kolejny klub dyskusyjny, wiosłował, grał w tenisa, dużo pisał, brał udział w konkursach i często zdobywał nagrody. Pieniądze najczęściej przeznaczał na książki. I tak zetknął się z twórczością Williama Morńsa , tłumacza - między innymi - "Völsungasaga" i autora mitopodobnych opowieści. Z jednej z nich, z "Rodu Wolfingów", przywędrowała do Tolkienowskiego Śródziemia nazwa Mrocznej Puszczy. Latem 1914 roku Ronald wyruszył do Kornwalii. Po latach stanie się ona takim "idealnym pejzażem" i posłuży za wzór krajobrazom z opowieści o Śródziemiu. Spotkał się także z bratem i ciotką, przebywającymi na farmie swych przyjaciół. Tutaj rozpoczął pisanie poematu o "Podróży Earendela Gwiazdy Wieczornej". Widać w nim było inspirację tekstem Cynewulfa, a także zapowiedź późniejszych dojrzałych prób literackich. Ważne jest to, iż w tym utworze Tolkien zaczął tworzyć podstawy własnej mitologu.
W tym samym mniej więcej czasie Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom. Był bowiem rok 1914 i tysiące młodych ludzi zaciągało się do wojska. Ronald - wbrew oczekiwaniom swoich krewnych (jego brat Hilary zgłosił się już jako trębacz) - postanowił wrócić na uczelnię i kontynuować naukę. Nie czuł się jednak dobrze, gdyż wszyscy jego znajomi wybierali się na wojnę. W końcu natrafił na informację, iż można przygotować się do służby wojskowej równolegle z nauką na uczelni, przy czym powołanie do czynnej służby może nastąpić dopiero po zakończeniu studiów. Ronald zgodził się na to i z początkiem roku zaczął brać udział w szkoleniach wojskowych. Jednocześnie podjął pierwsze próby stworzenia czegoś w stylu opowieści Morrisa. Jego "Opowieść o Kullervo" korzystała z wątków "Kalewali" i była pierwszą poważną próbą opracowania legend w postaci wiersza i prozy - nie ukończył jej jednak.
Bożonarodzeniowe wakacje 1914 roku cały Klub Herbaciany spędził u rodziny Wisemana w Wandsworth. Było to już ostatnie spotkanie T. C., B. S. Dużo mówili o swoich planach na przyszłość. Ronald czytał im swoje wiersze i jakkolwiek opinie przyjaciół były krytyczne, postanowił serio obrać profesję poety. Pisał wtedy dużo i niektóre z tych tek-stów pojawiły się potem w "The Adventures of Tom Bombadil". Utwory te ujawniły już pewną charakterystyczną cechę postawy Tolkiena jako autora - uważał się bardziej za odkrywcę opisywanych światów, a nie za tego, kto je wymyślił. Równolegle trwały prace nad kreacją nowych języków i Tolkien dokonał istotnego odkrycia - właśnie: odkrycia. "Prywatne" języki świetnie nadawały się do zapisywania wierszy i opowieści. Były na tyle precyzyjne, iż mogły oddawać wszelkie subtelności myśli i uczuć - należało tylko zadecydować, kim są istoty posługujące się tą mową. Sprawa wyjaśniła się w roku 1915, gdy Tolkien "od-krył", że języki te należały do elfów, z którymi spotkał się Earendel w czasie swych podróży. Pojawiły się teraz poematy o tajemniczym Valinorze, o Dwóch Drzewach, rodzących owoce pełne słonecznego i księżycowego blasku... Zapowiadały one już późniejszy "Silmarillion".
W czerwcu Ronald ukończył studia i uzyskał możliwość pracy na uczelni. Wojna jednak trwała nadal i trzeba było wywiązać się z przyjętych zobowiązań. Przydzielono go do Batalionu Strzelców z Lancashire i wysłano do obozu szkoleniowego. Wojskowy tryb życia działał na niego przygnębiająco. Dostrzegał marnowanie czasu i ludzkiej energii, a sama wojna była dla niego czymś bezsensownym i przerażającym.
Zaczął się specjalizować w sygnalizacji wojskowej. Kody Morse'a, szyfrowanie, łączność telefoniczna - wszystko to było mu mimo wszystko bliższe niż dowodzenie oddziałem w bezpośredniej walce.
Spodziewano się przerzucenia batalionu Ronalda do Francji. Tolkien postanowił więc uporządkować swoje sprawy osobiste. Porozumiał się z Edith i przekazał ojcu Francisowi wiadomość o zaplanowanym ślubie. Prosił go również o uregulowanie spraw finansowych. Chciał się usamodzielnić i chociaż kapitał po matce był niewielki, a czasy bardzo niepewne, Ronald uważał, że wraz z dochodami z jego poetyckiej twórczości (właśnie "Oxford Poetry" przyjęło do druku jego wiersz "Goblin Feet") będzie to stanowiło pewne zabezpieczenie nowej rodziny. Ślub odbył się 22 marca 1916 roku w Warwick. Dopiero po ślubie Edith wyznała mężowi, iż była dzieckiem z pozamałżeńskiego związku. Ronald postanowił przejść nad tym do porządku dziennego. Nowożeńcy udali się na krótki, wojenny miodowy miesiąc, pocieszeni nieco tym, że ojciec Francis nie tylko przesłał im swoje błogosławieństwo, ale zaproponował, iż osobiście udzieli im ślubu w Oratorium. Problem jednak w tym, że Ronald powiadomił go o swych planach dosłownie w przeddzień ślubu...
W czerwcu oddział Ronalda został przerzucony do Francji. Przeniesiono ich na front nad Sommę. Walki trwały długo i bez wyraźnych rezultatów. Wśród żołnierzy przybywało rannych i chorych. Ronald brał udział w przesłuchaniach niemieckich jeńców, spotkał się także z kolegą z Klubu Herbacianego, z G. B. Smithem. Od niego dowiedział się, że Gilson poległ pierwszego dnia walk.
Wśród żołnierzy szerzyła się gorączka okopowa. Zachorował również i Tolkien. Z początkiem listopada przewieziono go do Anglii, do Birmingham. Święta Bożego Narodzenia spędził razem z Edith. Z listu Christophera Wisemana (był w marynarce brytyjskiej) dowiedział się o śmierci G. B. Smitha. T. C., B. S. przestał istnieć - wojna trwała nadal, a generałowie i politycy wydawali się nie przejmować tragicznym losem tysięcy młodych ludzi.
Ronald spędził w szpitalach sporą część roku 1917 i 1918. Nawroty choroby uniemożliwiały mu powrót na front - w tym czasie większość żołnierzy z jego oddziału zginęła lub dostała się do niemieckiej niewoli. Groza wojny, śmierć przyjaciół, własna choroba, przeświadczenie o posiadaniu ważnej misji do spełnienia, a także nałożony niejako przez zmarłego G. B. Smitha obowiązek "wypowiedzenia tego wszystkiego, czego inni nie zdążą już powiedzieć" - to wszystko zmobilizowało Ronalda. W ciągu kilkunastu miesięcy krystalizują się dwa podstawowe języki Śródziemia - quenya i sindarin - wyraźnie zostaje zarysowany obraz elfów, istot potężnych, odmiennych od zwiewnych i skrzydlatych drobinek z opowieści dla dzieci. Śródziemie "domaga się" odkrycia, jego mitologia domaga się wypowiedzenia w tekstach, bohaterowie chcą przemówić własnymi głosami. Tolkienowi pozostaje już tylko poddać się woli tego tajemniczego świata. Zaczynają powstawać opowieści, które później złożą się na "Silmarillion" - w Great Haywood Tolkien zapisuje je z nagłówkiem "The Book of Lost Tales". Pierwszą opowieścią jest "Upadek Gondolinu", potem powstają "Dzieci Hurma" i różne wersje szkiców kolejnych historii.
16 listopada 1917 roku przychodzi na świat najstarszy syn Tolkienów. Poród był trudny i niebezpieczny. Ronald mógł przyjechać dopiero tydzień później. Dziecku nadano imiona John Francis Reuel - "Francis" na cześć ojca Morgana. Kapłan przybył z Birmingham i osobiście ochrzcił chłopca.
Edith wraz z dzieckiem podróżowała za Ronaldem po Anglii. Małżonkowie starali się dużo przebywać ze sobą. Z ich wędrówek po zielonych lasach - a przede wszystkim z ich wielkiej miłości - narodzi się jedna z najpiękniejszych opowieści: historia Berena i Luthien. Była to ulubiona opowieść Ronalda. Wiele lat później, już po śmierci żony, wyjaśnił najmłodszemu synowi, ile autentycznych szczegółów z dziejów miłości jego i żony zostało bezpośrednio przeniesionych do tej pieśni o dziewczynie-elfie, która swym tańcem wśród drzew (to autentyczne wydarzenie) oczarowała śmiertelnego człowieka.
Wojna zakończyła się w listopadzie 1918 roku. Ronald został zdemobilizowany i mógł rozpocząć "cywilne" życie w Orfordzie. Dzięki pomocy swoich byłych wykładowców otrzymał pracę przy redagowaniu "New English Dictionary". Nie zarabiał zbyt wiele, było to jednak to, o czym marzył: Oxford, badania językoznawcze, rodzina, dom i możliwość swobodnego pisania. Udało mu się wynająć niewielki domek, przyjąć gosposię i uzyskać pewną stabilizację. Rozpoczął również pracę jako niezależny wykładowca, głównie w żeńskich kolegiach Orfordu. Często na spotkaniach w swoim dawnym kolegium Exeter czytywał fragmenty "Upadku Gondolinu" i opowieści te zdawały się przypadać do smaku słuchaczom.
Latem 1920 roku zaproponowano Tolkienowi pracę wykładowcy języka angielskiego na uniwersytecie w Leeds. Propozycja wydała się dosyć atrakcyjna i jesienią Ronald rozpoczął zajęcia. Miasto nie było urodziwe, a i sam uniwersytet sprawiał wrażenie będącego na dorobku. Wydział Anglistyki rozbudował się i było tu sporo okazji do wykazania się inwencją i umiejętnościami organizacyjnymi. Profesor George Gordon spodziewał się, iż Tolkien znajdzie sposób na uatrakcyjnienie programu przedmiotów językoznawczych, i nie zawiódł się. Nowa praca podobała się Ronaldowi, a jego zajęcia i sposób bycia zostały zaakceptowane również przez studentów. Tolkien jednak poszukiwał nadal jakiegoś korzystniejszego - przynajmniej pod względem materialnym - ułożenia spraw swojej rodziny. W październiku 1920 roku Edith urodziła kolejnego syna, Michaela Hilary'ego Reuela. Rodzina zamieszkała razem w Leeds i należało teraz solidniej zadbać o jej utrzymanie.
Na początku 1922 roku na uczelni pojawił się nowy wykładowca - Eric Valentine Gordon. Był Kanadyjczykiem i nie istniały żadne rodzinne powiązania pomiędzy nim a profesorem Gordonem. Tolkien spotkał się z nim już w Oxfordzie. Współpraca Ronalda z "młodym" Gordonem układała się bardzo dobrze - postanowili przygotować pierwszą naukową edycję "Sir Gavena i Zielonego Rycerza". Gordon okazał się niezmiernie pracowitym i wymagającym partnerem - dzięki jego mobilizującej postawie praca przebiegała szybko i książka ukazała się już w 1925 roku. Ronald odpowiadał za opracowanie tekstu i słownika, a Gordonowi przypadło opracowanie objaśnień. Młodzi naukowcy zaprzyjaźnili się; połączyło ich zamiłowanie do starych nordyckich sag, picia piwa i dyskusji w kolejnym klubie. Trzeba przyznać, że bujne życie towarzyskie sprzyjało popularności obu wykładowców wśród studentów - wkrótce wielu nowych słuchaczy zaczęło przychodzić na ich zajęcia.
Okres pracy w Leeds dobrze zapisał się w pamięci Tolkiena. Życie rodzinne układało mu się pomyślnie, odnosił sukcesy jako wykładowca i badacz, również i jego literackie prace nabierały większego rozmachu. "The Book of Lost Tales" była prawie ukończona, a obok niej powstawały opowieści układające się w nowe cykle.
W 1922 roku George Gordon ("starszy") przeniósł się do Oxfordu i pojawiła się możliwość objęcia jego stanowiska. Początkowo nic z tego nie wyszło, w 1924 roku Ronald otrzymał jednak tytuł profesora języka angielskiego (stanowisko to utworzono specjalnie dla niego) i w wieku trzydziestu dwóch lat stał się jednym z młodszych profesorów w brytyjskim szkolnictwie wyższym. Materialna sytuacja rodziny znacznie się poprawiła, wynajęto też lepsze mieszkanie. W listopadzie urodził się kolejny syn - Christopher Reuel. Otrzymał imię na cześć przyjaciela, Christophera Wisemana. Szczęśliwy ojciec obiecywał sobie, iż syn ten będzie kiedyś spadkobiercą jego literackiego dziedzictwa. I tak też się stało.
Na początku 1925 roku zwolniło się stanowisko profesora języka anglosaskiego w Oxfordzie. Tolkien nie miał zbyt dużych szans. Dopomógł mu tutaj George Gordon i dzięki jego misternym zabiegom Ronald znalazł się znowu w Oxfordzie.
Życie tu było ustabilizowane - tradycja wyznaczała nieomal każdą godzinę w roku. Wykłady, konsultacje, praca własna, spotkania naukowe, spotkania towarzyskie - wszystko to było uporządkowane. Tolkienowie musieli również poddać się temu rytmowi. Ronald przyjął to jako coś naturalnego, Edith poddała się temu z melancholijną rezygnacją. Dom i opieka nad dziećmi wystarczały jej zupełnie, niezbyt entuzjazmowała się pracą męża, a życie towarzyskie Oxfordu było dla niej czymś zupełnie nie do zaakceptowania. Szybko ustala się opinia, iż "pani Tolkien nie bywa i nie przyjmuje". Ronald - przeciwnie - nader często "bywał" i szybko zostały docenione jego towarzyskie zalety. Czuł się trochę zwolniony z obowiązków dbania o dom.
W Oxfordzie przemieszkali w tym samym miejscu przez dwadzieścia jeden lat. Synowie chowali się dobrze. W 1929 roku urodziła się córka Priscilla i właściwie było to jedyne wielkie wydarzenie. Sporo czasu można było poświęcić badaniom naukowym. Sprzyjała temu atmosfera Oxfordu. Dyskusje naukowe pozwalały stawiać śmiałe tezy, a niekonwencjonalne towarzystwo, jakie skupiało się wokół poszczególnych osób czy klubów, gwarantowało, iż każdy niezwykły pomysł mógł być gruntownie i z pożytkiem poddany krytyce specjalistów.
W 1926 roku Tolkien spotyka Clive'a Staplesa Lewisa . Ich późniejsza przyjaźń przejdzie przez wiele etapów - od nieufności poprzez fascynację, partnerstwo i coś w rodzaju "duchowej wspólnoty" aż do pewnego zniechęcenia. To wpływowi Ronalda - katolika zawdzięcza literatura angielska "narodziny" drugiego po Chestertonie pisarza chrześcijańskiego. Lewis okazał się pojętnym słuchaczem Tolkienowskich uwag i jakkolwiek uczeń niezbyt dokładnie spełnił oczekiwania mistrza (został protestantem, nie katolikiem, jak tego oczekiwał Ronald), to jako moralista zyskał sobie ogromną popularność. Również i jego próby literackie zyskały dobrą opinię - może nawet zbyt dobrą, jak niekiedy mówił Tolkien. Sukces opowieści o Nami był dla Tolkiena niezbyt oczywisty (oględnie mówiąc). Ten rodzaj "baśniowania" wydawał się Ronaldowi mocno podejrzany i pozbawiony cech oryginalności. Kąśliwe uwagi o twórczości przyjaciela nie przeszkadzały Ronaldowi w korzystaniu z rad Lewisa, dotyczących spraw warsztatu pisarskiego.
Lewis miał na Ronalda duży wpływ - Edith to dostrzegała i była zazdrosna o tę przyjaźń.
Przyjaciele spotykali się najczęściej na posiedzeniach kolejnego nieformalnego klubu, założonego przez Tolkiena. Klub nazywał się "The Kolbitar" - oznaczało to tych, którzy podczas rozniecania na wietrze ognia pochylają się tak nisko nad węglem, iż po prostu nadgryzają jego kawałki. Nazwa była islandzka i tematyka spotkań również wywodziła się z tego kręgu - kilkanaście osób, w większości na poważnych stanowiskach uniwersyteckich, spotykało się, by czytać staronordyckie sagi, komentować je i od czasu do czasu wzbogacać te spotkania prezentacjami własnych tekstów literackich, najlepiej zapisanych w jakimś rzadkim lub dawno wymarłym języku.
Nie było to jedyne miejsce takich "uczonych zabaw" - głośniejsze stały się spotkania grupy "The Inklings". Klub nie został założony przez Tolkiena. Było to coś w rodzaju stowarzyszenia literackiego, powołanego do życia około 1931 roku przez studenta Tangye Leana. Dopiero później o obliczu tej grupy - i o jej sławie - zadecydowało uczestnictwo Tolkiena, Lewisa, jego brata Warrena, Chariesa Williamsa, Owena Barfielda czy Hugo Dysona. Również i w życiu Ronalda grupa ta odegrała ważną rolę, tu bowiem odbywały się czytania fragmentów "Hobbita", tu dyskutowano nad tym tekstem i stąd też poszła w świat fama o tej opowieści.
"Hobbit" narodził się z opowiadań "na dobranoc" w dziecinnym pokoju synów Tolkiena. Pisarz traktował to jako zabawę i rzecz po jakimś czasie została zarzucona. Potem powrócił do niej i fragmenty prezentował na spotkaniach "The Inklings". Rękopis nie był jednak przeznaczony do publikacji - Tolkien uważał, iż godniejsze druku są opowieści ze zbioru "The Book of Lost Tales". Jakimiś jednak drogami wiadomość o "Hobbicie" dotarła do Susan Dagnall, redaktorki z wydawnictwa Allen and Unwin. Zdobycie notatek nie okazało się trudne, a sama historia małego hobbita spodobała się jej. Pozostawało tylko namówić Tolkiena do napisania zakończenia (rzecz w tej wersji kończyła się śmiercią Smauga) i do przygotowania rękopisu do druku. Jesienią 1936 roku maszynopis był ukończony i powędrował do najbardziej surowego krytyka, jakiego można sobie wyobrazić. Szef wydawnictwa uznał, iż książkę dla dzieci powinno zrecenzować ... dziecko. Przekazał ją swemu dziesięcioletniemu synowi, a kiedy ten wyraził się o niejpozytywnie, skierował książkę do druku.
"Hobbit" ukazał się 21 września 1937 roku. Ronald obawiał się nieco reakcji "uczonego" Oxfordu. Obawy te okazały się przedwczesne - uczelnia po prostu nie zwróciła na tę publikację większej uwagi. Odezwały się natomiast głosy licznych recenzentów; pierwszy wypowiedział się oczywiście Lewis. Recenzje były dobre, zainteresowanie czytelników - i to nie tylko młodych - duże. Zadysponowano dodruk, ukazała się również edycja amerykańska.
"New York Herald Tribune" umieścił książkę na pierwszym miejscu listy najlepszych książek dla dzieci. I tak się zaczęło. W recenzjach, w listach czytelników do wydawcy i do autora pojawiać się zaczęło życzenie: "Chcemy dowiedzieć się czegoś więcej o hobbitach!"
Tolkien spróbował pisać "Nowego hobbita" - rozpoczął od opisu urodzinowego przyjęcia i powoli posuwał się do przodu. Po jakimś czasie zauważył (pamiętajmy, iż zawsze uważał się za "odkrywcę", a nie "wymyślacza"), że opowiadana przez niego historia rozgrywa się w świecie, który już został opisany w "Silmarillionie" (taką nazwę w swoim czasie uzyskała bowiem "The Book of Lost Ta-les"). Czarni Jeźdźcy, Pierścień - wszystko to zaczynało wykraczać poza ramy dziecięcej bajki, zakreślonej kiedyś opowieścią o małym hobbicie.
Praca nad "Nowym hobbitem" zajmowała Tolkienowi sporo czasu, niemniej jego obowiązki uczelniane wymagały więcej uwagi i nie można ich było odłożyć na bok na czas pisania "książki dla dzieci". To, że dla coraz liczniejszej rzeszy czytelników Tolkien był autorem książki o hobbicie, nie oznaczało wcale, iż przestał być naukowcem i dydaktykiem. Nie zamierzał też nigdy rezygnować z pracy na uczelni. Mniej więcej w tym samym okresie, kiedy przygotowywał do druku opowieść o podróży Biłba, Tolkien pracował nad wykładem o "Beowulfie" i 25 listopada 1936 roku wygłosił odczyt, którego tezy w zdecydowany sposób zmieniały stosunek nauki do tego starego eposu. Tolkien pokazywał, że nie jest to jakaś opowiastka o smokach i potworach, bezładny zlepek dziwacznych historii. W jego interpretacji był to wielki poemat heroiczny, pieśń o życiu prawdziwie bohaterskim, skonstruowana niezmiernie kunsztownie, pełna poetyckiego blasku i wyobraźni. Twórca - czy twórcy - "Beowulfa" obdarzony był nieprzeciętnym talentem poetyckim, a świat mistycznych potworów był dla niego równie realny, jak dla nas realnymi są nasze wyobrażenia o siłach rządzących otaczającą nas rzeczywistością. Wskazywał też na przemieszanie się niezliczonych wątków chrześcijańskich ze starymi i pogańskimi elementami, porównując poemat do wieży wzniesionej z elementów dawnych budowli. Mówił o konieczności szacunku dla twórczości minionych pokoleń. Nie były to jedyne prace naukowe - razem z E. V. Gordonem przygotowywał edycje "Poematu o Perle", "Wędrowca" i "Żeglarza" .
Wielbicieli "Hobbita" sprawy te interesowały raczej mało - wielu z nich było zaskoczonych, gdy poszukując w katalogach bibliotecznych innych książek Tolkiena, natrafiali na prace edytorskie, przekłady i opracowania dawnych tekstów. Istniały co prawda informacje o "lżejszych" tekstach, które publikowano przeważnie w niskonakładowych periodykach, a ich forma (wiersze lub pieśni), język (niegdyś jakiś dawno wymarły) oraz treść odbiegały od tego, co już było znane z "Hobbita". Było sporo rzeczy w rękopisach - przede wszystkim "Silmarillion" - wydawcy jednak obawiali się ryzyka i nie wierzyli, że te "poważne" opowieści mogą przyciągnąć czytelników spragnionych przygód hobbitów. Rodzina i przyjaciele Tolkienów znali piosenki Toma Bombadiia, historię Rudego Dżila i ilustrowane listy świętego Mikołaja - na ich publikację było jednak jakoby za wcześnie. Na druk i zrozumienie czytelników musiały też czekać opowieści o Berenie i Luthien, historia upadku Króla Artura (jedyna "wycieczka" Tolkiena w świat legend Okrągłego Stołu), "Mythopoeia" - poemat dedykowany Lewisowi, a także wiele innych, istniejących często w kilku wersjach, opowieści z kręgu Śródziemia.
Praca nad "Nowym hobbitem" posuwała się wolno z wielu powodów. Tolkien nie chciał pozostać autorem kolejnej książki dla dzieci, napisanej na zamówienie dzieci i zamykającej się w kręgu dziecięcych oczekiwań. Odkrycie, iż świat hobbitów łączy się ze światem "Silmarillionu", utwierdziło go w przeświadczeniu, że należy opublikować całość, leżących do tej pory w szufladzie, mitologicznych opowieści. Obawiał się jednak, iż dla wydawców taka propozycja może być nazbyt szokująca. I wydawcy, i czytelnicy spodziewali się mimo wszystko, że powstanie coś "lżejszego", właśnie kolejna książka dla dzieci i na zamówienie dzieci.8 marca 1939 roku Tolkien wygłosił wykład poświęcony Andrew Langowi - był to swoisty hołd, złożony pamięci tego zbieracza i badacza baśni. Swoisty, gdyż autor wykładu zajął się tu głównie prezentacją własnych przemyśleń. Nie wszyscy zebrani wiedzieli, iż występuje tu on nie tylko jako badacz cudzych tekstów. Tolkien przemawiał tu też jako twórca "Władcy Pierścieni" (bo taką nazwę otrzymał tymczasem "Nowy hobbit") i kreator świata mitów z "Silmarillionu".
Główne tezy tego wystąpienia można streścić następująco: Baśń jest gatunkiem literackim godnym najwyższego szacunku. Nie można mówić, iż jest to literatura wyłącznie dla dzieci - taka postawa świadczy bowiem i o degradacji samej baśni, i o degradacji sposobów jej badania. Baśń jest bliska mitowi, tak jak on wyrasta z najtajniejszych ludzkich pragnień pokonania czasu i przestrzeni i ujawnia marzenia o chęci nawiązania porozumienia z całym światem. To, co nazywamy "dziecięcym fantazjowaniem", jest subkreacją - zdolnością tworzenia nowych światów, których realności baśń nie kwestionuje. Baśń dostarcza przeżyć nieporównanie wznioślejszych niż inne gatunki literackie. Pozwała zobaczyć świat w jego prawdziwym wymiarze - nie bawi się w alegorie, nie pseudonimuje otaczającej nas rzeczywistości. Mówi o tym, co wieczne, niezmienne, ujawnia podstawowe mechanizmy życia. Zachęca do wyrwania się z krępującego nas świata fałszu i pozorów i przynosi nam obietnicę pomyślnego zakończenia wszelkich trosk. Poprzez ten ewangeliczny aspekt baśni (ewangelia to dobra nowina, pocieszenie), poprzez hołd złożony w postaci aktu subkreacji dziełu stworzenia, baśń staje się gatunkiem chrześcijańskim. Stare, pogańskie elementy zostają ukazane w nowym, bardziej ludzkim świetle. Takie ujęcie było zaskoczeniem dla badaczy. Dziewiętnastowieczne badania ludowych baśni prowadzone były z pozycji życzliwej wyrozumiałości dla pełnej przesądów wyobraźni gminu - tu zaś zwracano uwagę na estetyczną i etyczną problematykę baśni, a jej anonimowych twórców ukazywano jako świadomych artystów, głębokich myślicieli i strażników istotnych dla człowieka tajemnic.
Tolkien domagał się, aby nie traktowano baśni jako prostej alegorii, tymczasem nadchodzące wydarzenia jakby wyraźnie starały się zmusić przyszłych czytelników "Władcy Pierścieni" do takiego właśnie odbioru tej książki. Rozpoczęła się druga wojna światowa i życie zdawało się stawać do wyścigu z opowieścią o Pierścieniu.
W "Przedmowie" Tolkien pisał: "[...] praca nad [Władcą Pierścieni] trwała z przerwami od roku 1936 do 1949. Miałem w tym czasie inne obowiązki, których nie zaniedbywałem, i często pochłaniały mnie jako badacza i nauczyciela inne liczne zainteresowania. Oczywiście do zwłoki przyczynił się również wybuch wojny; pod koniec 1939 roku nie miałem jeszcze napisanej w całości nawet Pierwszej Księgi. Pomimo ciemności panujących przez pięć następnych lat doszedłem do wniosku, że nie mogę porzucić rozpoczętej książki, ślęczałem więc nad nią przeważnie po nocach i brnąłem naprzód, aż stanąłem nad grobem Balina w Morii. Prawie rok upłynął, zanim znów ruszyłem z miejsca i zawędrowałem do Lothlorien i nad Wielką Rzekę późną jesienią 1941 roku. W następnym roku naszkicowałem pierwszą wersję zdarzeń wypełniających obecnie Trzecią Księgę oraz pierwszy i trzeci rozdział Księgi Piątej. Zapłonęły sygnały wojenne w Anorien, Theoden przybył do Harrowdale. Na tym utknąłem. Wizja zniknęła, a czasu na rozmyślania wówczas nie miałem.
W ciągu roku 1944, pozostawiając nie dokończone wątki i komplikacje wojny, której prowadzenie czy przynajmniej opisywanie było moim obowiązkiem, zmusiłem się do pracy nad historią podróży Froda do Mordom. Napisałem wtedy rozdziały wypełniające teraz Księgę Czwartą i wysłałem je, jako fragmenty powieści, do Afryki Południowej, gdzie przebywał w służbie RAF-u mój syn Christopher. Jednakże upłynęło dalszych pięć lat, zanim książka przybrała ostateczny kształt, w jakim została wydana [...]. Moja opowieść nie jest alegorią ani aluzją do aktualnych zdarzeń i sytuacji. Rozwijając się wypuściła korzenie (w przeszłość) i nieoczekiwane gałęzie, lecz zasadnicza fabuła była od początku nieuchronnie wyznaczona przez wybór Pierścienia jako motywu łączącego całą trylogię z "Hobbitem". Najbardziej istotny rozdział, "Cień przeszłości", napisałem wcześniej niż inne, gdy jeszcze na horyzoncie nie gromadziły się groźne chmury zapowiadające kataklizm 1939 roku; wątek mojej historii rozwinąłby się w zasadzie tak samo, gdyby świat zdołał uniknąć wojennej katastrofy. Książka zrodziła się z myśli od dawna mnie nurtujących, a częściowo wyrażanych w innych utworach; wojna rozpoczęta w 1939 roku oraz jej konsekwencje nie wywarły żadnego wpływu na treść książki, a jeśli je zmodyfikowały, to jedynie w znikomym stopniu [...] Z całego serca nie cierpię alegorii we wszelkich formach i zawsze jej unikałem, odkąd z wiekiem osiągnąłem przezorność, która mi umożliwia wykrywanie jej obecności. Wolę historię, prawdziwą lub fikcyjną, dającą czytelnikowi możliwość różnych skojarzeń na miarę jego umysłowości i doświadczeń. Zachowuje on w takim wypadku pełną swobodę wyboru, podczas gdy w alegorii autor świadomie narzuca swoją koncepcję".
Dwanaście lat trwała praca nad "Władcą Pierścieni". Tolkien zbliżał się do sześćdziesiątki, jego dzieci pokończyły studia i usamodzielniły się. Wydawcy oczekiwali na maszynopis nowej książki - autor jednak odkładał swą decyzję i po cichu rozglądał się za inną możliwością druku. Nie mógł zapomnieć wydawnictwu Unwina niezbyt entuzjastycznej odpowiedzi na jeszcze przedwojenną propozycję wydania "Silmarillionu". Rozpoczęły się zabawne korowody: Tolkien stawiał swoje warunki, Unwin - swoje. Pisarz wreszcie znalazł powód, aby zaproponować tekst innemu wydawnictwu. Tam sprawa zaczynała się od nowa - sugerowano autorowi skrócenie powieści, Tolkien obstawał przy swoim, wydawca przy swoim. Trwało to dosyć długo. W połowie 1952 roku J. R. R. T. powrócił do swojego pierwszego wydawcy. Ten nie dał się długo prosić - wieść o ukończonej książce krążyła wśród wielbicieli twórczości Tolkiena, a czytane na zebraniach "Inklingów" fragmenty spotkały się z żywym przyjęciem słuchaczy. Wydawca , obawiał się nieco ryzyka finansowego; książka była gruba, | można było ją - po wielu targach - rozdzielić na trzy woluminy i publikować stopniowo, nadal jednak była to właśnie opowieść nie dla dzieci... czy zaakceptują ją dorośli, czy dzieci jej nie odrzucą? Kto to kupi? Tolkien był obecny na rynku wydawniczym - wznawiano już parokrotnie "Hobbita", opublikowano "Rudego Dżila i jego psa"(1949), ukazał się także "Leaf by Niggle"(1945 - w "The Dublin Review"). Ryzyko jednak istniało. Wydawca zaproponował więc takie warunki finansowe, które miały go chronić w wypadku ewentualnego krachu. Potem okazało się, iż te asekuranckie propozycje wyszły na dobre... pisarzowi.
Pierwsza książka - "Wyprawa" - ukazała się w połowie 1954 roku, a druga - "Dwie Wieże" - niedługo później. Niemal w tym samym czasie ukazały się wydania amerykańskie. Autorem pierwszej recenzji był oczywiście Lewis. Pokazał, co w książce jest rewelacyjne (byłaby więc to pewna uprzejmość wobec przyjaciela i kolegi po piórze), a co - rewolucyjne (i to już był głęboki ukłon wobec Tolkiena-Mistrza). Czytelnicy nie potrzebowali zachęty - w sześć tygodni sprzedano trzy i pół tysiąca nakładu i wydawca musiał przystąpić do sporządzenia dodruku. Oczekiwano ukazania się trzeciej części - "Powrotu Króla". Tolkien jednak nie mógł sobie poradzić ze sporządzeniem obiecanego już wcześniej informacyjnego dodatku, indeksów, wykazów i słowników. Książka ukazała się więc jesienią 1955 roku bez tych tekstów, a na ostatniej stronie zamieszczono stosowną notkę wyjaśniającą. Pomiędzy rokiem 1954 a 1966 w Wielkiej Brytanii ukazało się kilkanaście edycji "Władcy". Ukazały się wydania w Stanach Zjednoczonych, przetłumaczono książkę na holenderski (1956), szwedzki (1959), polski (1961), duński (1968), niemiecki (1969), włoski (1970), francuski (1972), japoński (1972), fiński (1973), norweski (1973), portugalski (1974), a potem posypało się jak z worka - przekłady hebrajskie, węgierskie, hiszpańskie, islandzkie, rosyjskie i wiele, wiele innych. Książka rozpoczęła własne życie - autor już tylko obserwował, jak wędrowała po świecie i zdobywała sobie coraz to nowych zwolenników. Początkowo wydawcy byli zaskoczeni, Tolkien natomiast to wzrastające zainteresowanie przyjmował jako coś normalnego. Listy napływały z całego świata: ludzie dziękowali, prosili o autografy, domagali się dodatkowych informacji, pytali, kiedy ukażą się inne opowieści o Śródziemiu, niektórzy protestowali przeciwko użyciu ich nazwisk w tekście (odezwał się prawdziwy Sam Gamgee i jakkolwiek rzecz zakończyła się sympatycznie, Tolkien jeszcze po latach mówił, iż stale obawia się nadejścia listu podpisanego... Gollum).
Wywiady, recenzje, zaproszenia ze strony uniwersytetów i osób prywatnych, wizyty - nieraz kłopotliwe - wielbicieli, telefony i inne oznaki rosnącej popularności... Tolkien starał się przyjmować to ze spokojem i wyrozumiałością. Był sławny, zamożny - a jednocześnie coraz starszy i nie ze wszystkich przyjemności swej sławy mógł korzystać. Przyjął jednak zaproszenie wydawców i naukowców holenderskich i wiosną 1959 roku wziął udział w uroczystym "Przyjęciu Hobbitów". Pisarz bawił się wspaniale - wygłaszał mowy po angielsku, po holendersku i w języku elfów. Były to urocze parodie przemówień Biłba z pamiętnego przyjęcia, znalazły się w nich jednak słowa poważniejsze. "Mija dwadzieścia lat - mówił - jak postanowiłem z szacunku dla naszych przodków - hobbitów spisać dzieje Trzeciej Ery. Spoglądam ku wschodowi i ku zachodowi, patrzę na północ i na południe, i choć nie dostrzegam Saurona, to widzę jednak, że Saruman pozostawił wielu następców. My, Hobbici, nie mamy już przeciw niemu magicznego oręża. Wznoszę jednak, moi szlachetni Bracia-Hobbici, i do Was kieruję ten toast: Niech żyją Hobbici! Niech przetrzymają Sarumanów i doczekają nowej wiosny budzącej drzewa!"
Okazało się, że "Władca" jest czymś więcej niż tylko bestsellerem o międzynarodowym zasięgu. Pojawiać się zaczęły próby naśladowania Tolkienowskich opowieści, powodzenie książki chcieli wykorzystać filmowcy, po tematy tolkienowskie sięgali malarze i kompozytorzy. Przede wszystkim tworzył się - mniej lub bardziej poddany "organizacyjnym" rygorom - spontaniczny ruch fanów. O sile tego ruchu mogli przekonać się nielegalni wydawcy amerykańscy, którzy przygotowali tanią i pełną błędów edycję książki. Z piratami trudno było walczyć. Tolkien rozegrał rzecz po swojemu - dołączył do oficjalnych wydań prośbę o bojkot niesolidnej firmy. Oczywiście, on tylko poinformował czytelników, iż firma Ace Books nie zwróciła się do niego o zgodę na publikację i prosił o przekazanie tej wiadomości znajomym i przyjaciołom. Wielbiciele Tolkiena szybko doprowadzili do tego, że pirackie książki usunięto z księgarń. Rok 1965 był rokiem batalii o "prawdziwego Tolkiena", a powstałe tymczasem "The Tolkien Society of America" również skutecznie przyłączyło się do akcji. Rozpoczął się okres prawdziwego kultu Tolkiena w miasteczkach uniwersyteckich. Przybierał on niekiedy formy zaskakujące - w roku 1968 amerykańscy studenci domagali się wyboru Gandalfa na prezydenta i ogłaszali, iż Tolkien jest... Stwórcą świata hobhitów. Obok zabawnych kalendarzy, rekwizytów i fanowskich imprez na całym świecie (w pomocnym Borneo istniało również "Frodo Society"), pojawiły się i poważniejsze ślady zainteresowań książkami Tolkiena. Opracowania, analizy, interpretacje mniej lub hardziej naukowe, prace magisterskie i doktorskie, sympozja, konferencje... Nie zawsze odkrycia kolegów naukowców satysfakcjonowały pisarza. Często irytowało go, gdy doszukiwano się w obrazie hobbitów śladów seksualnych zahamowań czy infantylnego pojmowania świata. Niekiedy tłumaczył i wyjaśniał, najczęściej jednak pozostawiał sprawy ich własnemu biegowi, a tylko w listach do przyjaciół dawał wyraz swemu cierpkiemu humorowi. "Nie jest łatwo być dzisiaj przedmiotem kultu" - napisał do jednego z czytelników. "Coraz trudniej mi pracować" - pisał do kogoś innego. - "Nadchodzi starość i ogień przygasa". W 1959 roku przeszedł na emeryturę i rzadziej pojawiał się na uczelni. Porządkował jeszcze swoje sprawy naukowe i edytorskie. Wydawcy już teraz nie bronili się, gdy proponował im publikację wierszy czy jakichś krótszych opowieści. Szczególnie ucieszył się Tolkien z możliwości opublikowania "The Adventures of Tom Bomhadil"(1962) - małej książeczki "w sam raz na gwiazdkowy prezent", jak tego życzyła sobie Jane Neave, ciotka i serdeczna przyjaciółka pisarza (miała już wtedy ponad osiemdziesiąt jeden lat, ale zdążyła jeszcze nacieszyć się "swoją" książką). Przygotował także wydanie wykładu o baśniach i historię liścia namalowanego przez Niggle'a - ukazały się w tomiku "Tree and Leaf" (1964).
Ubywało pracy, ubywało bliskich - 22 listopada 1963 roku zmarł Clive Staples Lewis. W liście do swej córki Tolkien napisał kilka dni później: "Coraz wyraźniej czuję to, co czują inni w moim wieku - jestem jak drzewo, które traci liść za liściem, a każda taka strata jest jak przyłożenie ostrza topora do pnia..." W jego dzienniku zaczynają się pojawiać bardzo mroczne myśli na temat własnego życia, osiągnięć i przyszłości. Z tych rozmyślań i z pewnej irytacji, wywołanej propozycją napisania przedmowy do nowej edycji "The Golden Key" George'a Macdonalda (kiedyś wielce admirowanego w dzieciństwie autora), narodził się "Kowal z Podlesia Większego" (1967). Było to ostatnie spojrzenie na baśń - ukazujące się potem "nowe" książki będą już tylko edycjami starszych, często wydobywanych z archiwum, tekstów. "Kowal" zawierał sporo elementów nowych. Nieco inaczej - jak sądzono - rozwiązywał problem związków alegorii z baśnią. Była to - jak pisał Tolkien - przede wszystkim opowieść starego człowieka, przeczuwającego nadchodzące osamotnienie.
W 1966 roku Tolkienowie obchodzili złote gody. Po pięćdziesięciu latach wspólnego życia nadal zdarzały się im chwile niedopasowania, wielka miłość przetrwała jednak, a teraz, kiedy małżonkowie pozostali sami, może była nawet silniejsza. Edith wywalczyła sobie pewną niezależność w kwestiach wiary, Ronald stał się bardziej wyrozumiały. Dzieci, wnuki, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi uważali ich za idealne i zgodne małżeństwo. Korzystali z finansowej stabilizacji i starali się nadal prowadzić takie życie, do jakiego przywykli. Wiek i pojawiające się choroby zmusiły ich jednak do poszukiwania takiego miejsca, gdzie ktoś inny mógłby się o nich troszczyć, a jednocześnie nie narzucać zbytnio. Wybrali Bournemouth - brytyjską namiastkę francuskiej Riwiery. Osiedlili się tu w 1968 roku i - jak tylu innych - pędzili życie zamożnych emerytów. Po prawdzie, taki styl odpowiadał bardziej Edith - znalazła tu wiele osób, z którymi można było sobie pogawędzić na różne mało istotne tematy. Nareszcie nie była tu panią profesorową, żyjącą w cieniu swego męża, a stała się na powrót Edith Bratt z tego najwcześniejszego okresu ich znajomości. Tolkien zaakceptował nowe otoczenie tylko z tego powodu, iż żona czuła się tu szczęśliwa. "Czuję się tu dobrze" - pisał do syna Christophera w rok po przeprowadzce. - "A jednak, a jednak... nie spotykam tu ludzi mojego pokroju. Coraz mniej mam kontaktów z przyjaciółmi. A przede wszystkim - coraz rzadziej widuję ciebie".
Nie znaczyło to, że świat o nim zapomniał. Tysiące listów docierało do wydawnictwa i wiele osób chciało spotkać się osobiście z autorem ulubionych książek. Utrzymywano jednak w sekrecie adres, telefon, a nawet samą informację, iż pisarz przebywa na południowym wybrzeżu. Chroniło to Tolkiena przed najazdami wielbicieli i pozwalało na spokojną pracę. Tolkien pragnął bowiem uporządkować materiały z "Silmarillionu". Należało tylko uporać się z powstałymi w ciągu ponad półwiecza notatkami i zadecydować, które z licznych wersji poszczególnych opowieści mają stać się obowiązującymi. Należało również ujednolicić nazewnictwo, dopracować szczegóły, znaleźć miejsce dla postaci, które pojawiły się dopiero we "Władcy Pierścieni" (Galadriela, entowie) i zyskały sobie sympatię czytelników. Proste pozornie czynności zabierały coraz więcej czasu. Tolkien - jak to kiedyś zauważył Lewis - nie lubił rozstawać się z tworzonym tekstem i zawsze "odkrywał" coś, co należało jeszcze dokładniej opisać i wyjaśnić. "Był cały wewnątrz mowy" - lapidarnie charakteryzował jego postawę Lewis. Buszowanie w słowach sprawiało mu radość i nie chciał jej siebie pozbawiać. Gotowy tekst odbierał mu wszelką przyjemność - tekst powstający niósł ze sobą wiele niespodzianek i sam autor był ciekaw, co może się jeszcze przydarzyć nowego.
Pod koniec trzeciego roku wspólnego pobytu w Bournemouth niedomagania Edith nasiliły się. Miała osiemdziesiąt jeden lat, gdy z rozpoznaniem ostrego zapalenia woreczka żółciowego została zabrana do szpitala. Stan był bardzo poważny i po kilku dniach - 29 listopada 1971 roku - zmarła.
Nie ma potrzeby pisania o szoku, jaki przeżył Ronald. Dalszy pobyt w Boumemouth stawał się nie do zniesienia i pisarz postanowił powrócić do Oxfordu. Uczelnia ofiarowała mu nieduże mieszkanie w budynku wydziału przy Merton Street i zapewniła opiekę. Było to niezwykłe wyróżnienie i Tolkien przyjął je z prawdziwą wdzięcznością. Mógł teraz znów uczestniczyć w życiu uczelni, odwiedzać dzieci i wnuki. Odżyły dawne przyjaźnie - można było i spotykać się nie tylko z Christopherem Wisemanem z dawnego T. C., B. S., ale i z kolegami z innych klubów. Pogłębiła się zażyłość z bratem Hilarym. Życie w Oxfordzie stało się jakby zadośćuczynieniem za spokojną i cierpliwą egzystencję ostatnich lat. Tolkiena cieszyły oznaki szacunku - wiele uczelni przyznawało mu teraz honorowe doktoraty. Nie czuł się jednak na siłach, by skorzystać z zaproszeń uniwersytetów amerykańskich. Wziął za to udział w uroczystościach na swoją cześć w Edynburgu i przybył także do Pałacu Buckingham, gdzie z rąk królowej otrzymał Order Imperium Brytyjskiego. Za największe wyróżnienie uważał przyznanie mu honorowego doktoratu przez macierzysty uniwersytet w Oxfordzie. Otrzymał doktorat za zasługi dla nauk filologicznych, ale w przemowach na jego cześć niejednokrotnie przypominano również jego osiągnięcia literackie.
Trwały prace nad "Silmarillionem", choć mimo pomocy syna nie posunięto się tu zbytnio w kierunku ostatecznych rozwiązań. Tolkien nie przejmował się tym. Uważał się za potomka długowiecznych rodów i spodziewał się jeszcze wielu lat pracowitego życia. Zaczęły się jednak pojawiać kłopoty z trawieniem - należało przejść na dietę i zrezygnować z ulubionej szklaneczki wina. "Czuję się bardzo osamotniony - pisał do niemłodej już kuzynki Mary Incledon - kiedy kończy się nauka i studenci wyjeżdżają, pozostaję zupełnie sam w dużym domu, a opiekujące się mną małżeństwo mieszka w drugim końcu budynku". Było w tym trochę przesady - bliscy i znajomi odwiedzali go bardzo często, nie zmieniało to jednak faktu, iż osamotnienie dokuczało mu coraz bardziej.
Podczas wizyty w Boumemouth poczuł się nie najlepiej. Po męczącej nocy przewieziono go do prywatnej kliniki. Tutaj stwierdzono perforację wrzodu żołądka, ale towarzyszące tej diagnozie rokowania były pomyślne. Michael i Christopher przebywali w tym czasie za granicą i tylko John z Priscillą mogli przyjechać do chorego. Nieoczekiwanie stan ojca pogorszył się - doszło do infekcji pnie. Tolkien zmarł wczesnym rankiem w niedzielę 2 września 1973 roku. Miał osiemdziesiąt jeden lat - dokładnie tyle, ile w chwili śmierci miała Edith.
"Wśród opowieści, które do nas doszły z tych lat smutku - pisał kiedyś w notatkach do "Silmarillionu" - są takie, gdzie płacz miesza się z radością, a w cieniu śmierci nie gaśnie światło. Z tych zaś opowieści najpiękniej po dziś dzień brzmi w uszach elfów historia Berena i Luthien..."
Tolkien uważał, iż poszukiwanie w biografii artysty jakiegokolwiek klucza do jego twórczości jest po prostu bezcelowe. Wszelkie opracowania biograficzne mogły być - według niego - jedynie faktograficznymi relacjami o wydarzeniach czyjegoś zakończonego już życia. W ostatnich latach porządkował materiały przeznaczone dla ewentualnych przyszłych biografów, opatrywał komentarzami przechowywane listy i inne dokumenty. Napisał też kilka stronna temat swojego dzieciństwa. Nie oznaczało to wcale, że jego rygorystyczny sąd uległ jakiemuś złagodzeniu.
Przy opracowaniu wiadomości o życiu pisarza korzystano głównie z biografii przygotowanej przez Humphreya Carpentera . Musimy pamiętać o przytoczonych powyżej zastrzeżeniach Tolkiena, aby w pełni docenić wysiłek (i ryzyko!) towarzyszący jego biograficznym poszukiwaniom. Książka Carpentera była pierwszą i niejako "oficjalną" biografią Profesora. O takim kształcie zadecydowały z pewnością kontakty biografa z rodziną, przyjaciółmi i wydawcami Tolkiena. Można więc niekiedy odczuwać pewien niedosyt informacji zwłaszcza tam, gdzie autor książki starał się Tolkienowski żywot uładzić i wypolerować. Praca naukowa, praca literacka, życie rodzinne - w tym kręgu poruszają się czytelnicy książki Carpentera. I chociaż obie wojny światowe wywarły na życiu i twórczości Tolkiena niewątpliwy wpływ, to jednak klimat Carpenterowskiej biografii najlepiej charakteryzuje zamieszczone w niej ostatnie zdjęcie Profesora: oparty o pień ulubionej wiekowej sosny stoi starszy pan z laską. I pomyśleć, że to o nim pisał Czesław Miłosz, iż jako jedyny chyba w dwudziestym wieku potrafił stworzyć bohaterów na miarę postaci mitycznych...

komentarz[19] |

Komentarze do "Pan i Pani Tolkien"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.



  Ankieta
   Czy jako użytkownik Elixiru będziesz publikował na BagEnd?
TAK
NIE
NIE WIEM
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

  Top 10
   Rozdroża - Po...
   Gollum
   Postacie z 'H...
   Broń biała
   Słynne konie
   Gimli
   Bilbo le hobb...
   Jedyny Pierśc...
   Frodo Baggins
   Les Chansons ...

  Shoutbox
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal

Strona wygenerowana w 0.035410 sek. pg: