..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Bag End

   » Nasza Twórczość

   » O Tolkienie

   » O Śródziemiu

   » Piwnica Bag End


>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

  Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0
Elen Sila Lumenn Omentielvo!
Witaj w Bag End

Pośród lodowomrocznych pustkowi Północy, okrytej nieprzebytym całunem mgły, gdzie Noc rozpościera swą potęgę niby drapieżne macki oplatające zimne, pozbawione życia szczyty, a Chaos króluje ponad legionem przeklętych monstrów, których przeżarte złem umysły ogarnięte są wyłącznie opentańczą żądza szerzenia śmierci i spustoszenia, żyła niegdyś Bestia, a była to ze wszech miar Bestia potężna i przebiegła w swej podstępnej chytrości. Imię tejże Bestii było, Ten, który wiecznozimnym dechem rozpłomienionym mocą zatracenia włada, którego oddech jest płomieniem zimnym niczym ognie piekielne płonące w sercach najmroczniejszych spośród rodu Demonów i którego mocy szerzącej śmierć nie przeciwstawi się nikt nawet spośród wybranych z linii Władców Północnych Dziedzin, śnieżnolodowych szczytów które łyskają w świetle pałających źrenic monstrów Chaosu, a także gromoskrzydły władca niebios Północy, wiecznie zasnutych czarną mgłą i oparem śmierci, takie to imię nosiła Bestia żywiąca w krainach odległej Północy, ci wszyscy jednak, którzy swe życie unieśli ze spotkania z tym Władcą Północnego Nieboskłonu, jak i ci którym przyszło usłyszeć o straszliwych tych spotkaniach, ulegając duchowi człowieczemu ponad miarę uproszczającemu wszystko to, czego pojąć nie zdoła wątłym swym umysłem, nazywali ją po prostu Smokiem. Tak więc zamieszkiwał Smok w swych Północnych dziedzinach wiecznego lodu i śniegu łyskającego w świetle zachodzącego Księżyca i ze wszech miar najpotężniejszą był istotą jaka Północną zamieszkiwała krainę, w świecie całym nie był jednak najpotężniejszy.
Smok starodawny był ponad wszelką miarę ludzkiego życia i pamięci, że niby skała trwał podczas gdy kolejne pokolenia ludzi mijały niby kolejne fale w oceanie. Pamięć jego sięgała daleko i głęboko, niby drzewo potężne, którego korona nurza się w świetle podsłonecznego świata, korzenie zaś sięgają w głąb, ku mrocznym posadom ziemi, a zachowała wspomnienia z czasów gdy Smok w południowych mieszkał krainach. Tam, tak samo jak później na Lodowych Pustkowiach, trwał, ludzie zaś przemijali, padali w mrok niby kolejne ziarnka piasku w nieprzebytej pustyni, pokolenia mijały jak morskie fale, a Smokowi było to obojętne, lecz w każdym morzu nadejść musi przypływ, a najpotężniejsza skała pada nareszcie podcięta u swych fundamentów cierpliwymi razami klejnych fal przypływu.
Z dawna istniały Ciemności, nie te będące brakiem światła, tak słonecznego, jak blasku gwiazd, czy Księżyca, ale Ciemności, które poprzez oczy zaćmiewały serca i umysły, a były jakby bytem żyjącym własnym istnieniem. Z dawna więc istniał ten byt mroczny, ludzie zaś nazywali go Wieczną Nocą. I stało się pewnego razu, iż Smok szukając sobie siedziby wolnej i od ludzi dalekiej zagłebił się w tą chmurę nieprzeniknionego mroku, Noc nie mogła jednak przeniknąć do jego oczu chronionych grubą łuską, ani zaćmić jego serca, wiecznie płonącego lodowatym płomieniem śmierci, jednak Smok rozejrzał się w tej chmurze Nocy i zadziwiła go Ona, niby zjawisko nowe, a piękne w swej tajemniczości. Zobaczył więc Smok Noc i postanowił dowiedzieć się co sprawia, iż ma ona władzę nad ludzkim strachem, tak, że nikt nie ośmiela zapuszczać się w jej dziedziny. W ten oto sposób Smok, raz zdawałoby się przegnany z krain ludzi zniknął na lata ze znanej ludzkiemu plemieniu historii, tak, że nawet legenda o jego niegdysiejszym istnieniu utonęła w mroku niepamięci, a pojedyńcze, wyblakłe wspomnienia przetrwały jedynie na marginesach mitów opiewających czasy, których pamięci próżno było szukać w najstarszych nawet umysłach. Smok jednak nie zginął, przeżył w ciemnościach, starając się przeniknąć do głębi ich tajemnicę. Trwało to długie wieki, Smok był jednak cierpliwy. Wreszcie jednak w swych poszukiwaniach natrafił na granicę najgłębszej tajemnicy Wiecznej Nocy, której nawet jego umysł, bogaty pamięcią wieków dawno minionych, przeniknąć nie mógł z pomocą własnej tylko mocy i wiedzy. Tak więc na kolejne wieki ustał Smok w swych poszukiwaniach, sczepiony z mrokiem w wiecznotrwałych zapasach, Smok bowiem nie mógł przeniknąć mrocznej tajemnicy, mrok zaś nie mógł przeniknąć jego ognistego serca. Nareszcie, po wielowiekowej potyczce, Smok stwierdził, iż jeden jest tylko sposób na poznanie tajemnicy mroku i wyrzekł te słowa
- Długo walczyliśmy, jednak ni ja ciebie, ni ty mnie zmóc nie możesz. Niechaj jednak będzie jak mówię. Oddaję ci pokłon, albowiem najstarszym i najpotężniejszym z bytów jesteś w Okręgu Świata i daję ci na usługi mój dech płonący lodowatym ogniem śmierci i podmuch mych skrzydeł siejących chaos i zniszczenie. W zamian zaś ty, odsłoń mi swą tajemnicę abym ku twojej chwale mógł szerzyć mrok w sercach i umysłach moich ofiar.
W tejże chwili gdy Smok wypowiedział te słowa, Noc zstąpiła do jego serca, nie zaćmiła go jednak, lecz otoczyła mroczną zbroją i cieniem, który odtąd zstępować miał na wszystkich, którzy ośmielili się stawić Mu czoła. Potem zaś przyoblekła się Noc w szaty cielesne i stanęła przed Smokiem jako niewiasta, dziwnie wątła przy jego ogromie, a jednocześnie potężna w sposób nieodgadniony i bez lęku spoglądająca w płomienne oczy Bestii, Smok zaś złożył jej pokłon, po czym Noc rzekła
- Niech staną się słowa twoje potężna Bestio, którą od dziś śmiertelnicy zwać będą Bestią Północy albowiem na kogo padnie wzrok twój płomienny czy grzmotowy szum twych potężnych skrzydeł ten przypomni sobie Mą północną dziedzinę gdy nieprzenikniony mrok ogarnie jego umysł, serce i duszę.
- Niechaj więc tak będzie - odparł Smok i z grzmotowym szumem potężnych skrzydeł uleciał ku południowi.
Tak oto, gdy wspomnienia o potężnej Bestii utonęły już dawno w mroku niepamięci, wynurzył się Smok z mroków Północy, a gniew jego chaos siał i zniszczenie gdziekolwiek doszedł mroczny wiatr grzmotowego szumu Jego skrzydeł. Tak więc szerzył Smok strach i śmierć krążąc ponad obszarami południa, aż wreszcie znalazł sobie siedzibę na najwyższej z gór, którą ludzie Nieśmiertelnym zwali Srebrem i tam osiadł na czas pewien. A zdarzyło się, iż żył wtedy człek co mieniał siebie zdolnym uwolnić Okrąg Świata od wszelakich monstrów ciemności, a pochodził z możnego rodu ludzi, zwących się Władcami Dziedzin Północy na przekór Nocy, która roztaczała tam swe panowanie. Człek ten, posłyszawszy o Bestii Północy, która grozę i mrok sieje w krainach Południa, wdział swą zbroję łyskającą w Słońcu, a nazwaną Łuską Blasku, w lewą dłoń ujął wysoką tarczę, w prawicę zaś włócznię iskrzącą, której imię było Promień Słoneczny. Tak uzbrojony stanął przed ołtarzem Bogów starożytnych i przekląwszy Skrzydlatego Węża-Bestię Północy, przyjął imię Świetlistego Pogromcy Smoków, po czym dosiadł swego wierzchowca o sierści srebrzystej niczym poświata miesięczna, którego nie przerażała żadna istota ciemności bo w jego sercu wiecznie płonął ogień bitwy i wyruszył w stronę smoczej siedziby.
Wiele dni podróżował ów człowiek aż dotarł do podnóży Nieśmiertelnego Srebra, najwyższej spośród gór w Okręgu Świata, której szczyt błyszczał zawsze niby toń głębokiego jeziora w świetle Księżyca. Jednak szczyt ów zakryty był przed jego oczyma chmurą ciemności, toteż spuścił wzrok na ścieżkę którą miał dalej podążyć, a była to ścieżka stroma, wąska i skalista, nie nadająca się dla wierzchowca, więc zeskoczywszy z kulbaki rzekł
- Bywaj druhu mój i przyjacielu. Wierzę, iż skrzyżują się jeszcze nasze ścieżki, choć serce ostrzega mnie, że możemy się już nie spotkać. Wiernie mi służyłeś, a teraz wróć na wolność gdzie twe miejsce - tak pożegnał swego wierzchowca, po czym wstąpił na ścieżkę.
Piął się długo coraz wyżej i wyżej, aż dotarł do granicy mrocznego obłoku osnuwającego szczyt góry, tam zatrzymał się i rozejrzał wokół. Otaczał go gęsty świerkowy bór porastający strome zbocza góry, zaś po jego prawicy otwierała się bezdenna przepaść niknąca gdzieś w cieniu poniżej, nad tą przepaścią sterczał głaz, na głazie zaś siedział mąż potężnej postawy, odziany w obszerny, szkarłatny płaszcz, na jego twarz opadał głęboki kaptur kryjący rysy spod którego połyskliwą, mroczną falą spływały krucze włosy, zaś na kolanach spoczywała potężna klinga. Gdy podszedł do siedzącego męża ten powstał i błysnąwszy szkarłatnymi oczyma spod kaptura spytał
- Co sprowadza Cię o pogromco potworów, do siedziby Bestii Północy na szczyt Wiecznego Mroku ? - Ten zaś odpowiedział
- Kimże jesteś aby zadawać mi takie pytanie i dlaczego Wiecznym Mrokiem zowiesz tę górę uświęconą, którą kroniki zwą Nieśmiertelnym Srebrem ?
- Górę tą na zawsze pochłonie mrok, gdyż stała się siedzibą Mrocznej Bestii, Smoka. Ja zaś jestem widmem Twej rychłej zagłady, albowiem przepowiadam Ci, choć zwiesz się Świetlistym ostatecznie znajdziesz swą zgubę w mroku, bowiem z Krain Północy, których władcami mieni się twój ród, nadeszła Noc która cię pochłonie. - przy tych jego słowach wiatr zerwał się porywisty, tajemniczy mąż zaś rozpłynął się niczym dym w podmuchu z północy.
Nareszcie po długiej wspinaczce, stanął Pogromca Smoków przed wrotami ze stali zamykającymi drogę do pałacu Bestii. Uniósł więc swą włócznię świetlistą i po trzykroć uderzył w stalowe odrzwia wyzywając Smoka do śmiertelnego boju, a Smok wyszedł. Stanął przed rycerzem w postaci okutego w czarną stal wojownika dzierżącego w prawicy potężny młot, dosiadał zaś czteronożnej, skrzydlatej poczwary wyhodowanej gdzieś w odmętach nocy, której czerwone oczy lśniły odwieczną żądzą siania spustoszenia.
- Kimże jesteś podły człowieczku, że wyzywać mnie śmiesz na bój śmiertelny ? - zagrzmiał jego potężny głos niby trąby piekielne u posad ziemi
- Jestem twym zabójcą - odparł tamten zuchwale i uderzył na czarnego woja. Włócznia skrzesała na czarnym pawężu złociste skry, zaś potęga ramienia zrzuciła woja z jego wierzchowca, powstał jednak zaraz i z grzmotowym hukiem spadł czarny młot, wielka była jednakże zręczność świetlistego rycerza, z błyskawicową prędkością uskoczył aby zadać kolejne pchnięcie włóczni, które hełm strąciło z głowy mrocznego woja. Na ramiona okryte czarną stalą spłynęła fala kruczych włosów, spod nich zaś na zmarszczone w gniewie czoło i gorejące oczy spłynęła strużka krwi. Czarny woj zachwiał się i wypuściwszy oręż opadł na kolana, a gdy padał w głębi ziemi odezwał się grzmot, który przetoczył sie przez wszystkie krainy Okręgu Świata. Wtedy przez stalowe wrota wyszła niewiasta, a była to Noc, widząc powalonego Smoka podeszła do świetlistego rycerza i otoczywszy jego szyję białymi ramionami złożyła na jego ustach pocałunek, który w duszę jego wsączył mrok. On zaś zrozumiał co się stało i odepchnąwszy niewiastę po trzykroć przeklął Ciemności zanim cień nie zamroczył jego umysłu. Kiedy już mrok w jego sercu zapadł nieprzenikniony, wtedy pokłonił się Nocy, pokonanego Smoka zaś dźwignął i uznał Bestię za brata, jednak w głębi mrocznej duszy Smok nigdy nie zapomniał mu tego zwycięstwa.
Gdy już dokonało się to co opisane jest powyżej, świetlisty rycerz, odtąd zwany Cieniem Nocy, opuścił szczyt Wiecznego Mroku i pogrążywszy się w cienie wschodu na długi czas zginął z oczu ludzkiego plemienia. Na czas wielu ludzkich pokoleń zapanował wtedy pokój, albowiem Noc powróciła w lodowate dziedziny Północy, Smok zaś za stalowymi wrotami swego pałacu zniknął z umysłów, a wreszcie również z pamięci ludzi.
Tak więc długo żyli ludzie we względnym pokoju zakłócanym jedynie sporadycznymi, bratobójczymi wojnami w łonie własnego ich plemienia. I jak po wielekroć w przeszłości, zapomnieli ludzie o Smoku, a z nim razem o niedoszłym swym wybawicielu, pozostał jedynie podświadomy strach tak, iż opuszczał wzrok każdy kto mijał podnóża wielkiej góry Smoka będącej siedzibą, a którą bardowie Mrokiem Wiecznym w balladzie zwali, spełniając tym samym słowa przepowiedni. Pokój jednak nie mógł trwać wiecznie, a jakkolwiek wiele pokoleń ludzkich przeminęło tak, iż ludzie przepomnieli o Smoku, on o nich nie zapomniał. Długo przebywał Smok w kuźni u korzeni góry, za stalowymi wrotami swego pałacu gdzie chłonął potężną moc wprost z ognistego jądra ziemi pochłaniając całą siłę życiową przynależną dookolnej krainie tak, iż w ponure zmieniła sie ona pustkowie, gdzie ni drzew, ni krzów, ni źdźbła nawet samotnego znaleźć nie było sposobu. Gdy zaś pochłonął już moc wystarczająco potężną, wykuł długą, czarną, obosieczną klingę, którą zmóc mogły jedynie płomienie piekieł i w nią przelał całą siłę którą był wchłonął tak, że z mocy życiodajnej zmieniła się w potęgę niweczenia, gdy zaś to zostało już uczynione złożył miecz na ołtarzu starożytnych bogów których imion z dawna zapomniał rodzaj ludzki, a kiedy na powrót ujął rękojeść potężny grom przetoczył się ponad Okręgiem Świata, Smok zaś słysząc go zaśmiał się i nadał klindze imię Serca Burzy.
Posiadając oręż tak potężny i uleczywszy już rany otrzymane w pojedynku, powstał Smok i otworzywszy stalowe wrota wyszedł na świat podsłoneczny. W tym właśnie czasie toczyła się na świecie wojna pomiędzy potężnymi królestwami ludzi, Smok patrząc ze szczytu góry dostrzegł błysk obnażonych mieczy i wysokich szyszaków w promieniach zapadającego słońca w miejscu gdzie dwie armie toczyły bój zażarty, uśmiech wypełzł na jego twarz gdy to ujrzał. Następnie wzrok jego powędrował na wschód, by zatrzymać się na innym polu gdzie w promieniach słońca łyskały niby szron połamane koncerze, powgniatane zbroje, tarcze porzucone i szkarłatne niczym krew kropierze padłych rumaków, tam też skierował swe kroki. Zszedł zboczem góry i przebył pustkowia u jej stóp, aby pogrążyć się w dzikie ostępy pierwotnej puszczy. Długa to była wędrówka, wreszcie jednak przeszedłszy gęsto niegdyś zaludnione krainy przez które przetoczyła się wojna, a które teraz ziały pustką, stanął pośrodku bitewnego pola, i omiótłszy wzrokiem kraj dookolny, wzniósł ręce w niebo zachmurzone i zakrzyknął
- Wy którzy spoczywacie tu, kimże jesteście ? - niesiony jakoby na skrzydłach wiatru nadleciał z podmuchem wątły szept wydobyty z tysiąca nierzeczywistych piersi
- Tymi co zgineli w boju - słysząc to Smok wykrzyknął znowu
- Wy których ciała spoczywają na tym polu powiedzcie, sprawiedliwy-li był to bój ? - i znów szept wątły nadleciał z północnym podmuchem
- Rzucono nas na śmierć w imię naszego władcy
- Wy którzy spoczywacie pośród oręża strzaskanego powiedzcie, czy zaś władca wasz nie zasługuje by odczuć wasz gniew sprawiedliwy ?
- Władca nasz godzien jest aby duszę jego z ciała wyrwano i zawleczono w ognie piekielne
- Wy którzy w błyszczących zbrojach spoczywacie powiedzcie, czy zabójcy wasi nie winni lękać się zemsty waszej sprawiedliwej ?
- Zabójcy nasi godni są umrzeć pod razami okrutnych mieczy
- Powstańcie więc, oddajcie mi swe dusze a ja oblekę je na powrót w ciało, ujmijcie miecze swe skrwawione i poszczerbione topory, załóżcie na powrót zbroje powgniatane okrutnymi razy i niechaj wrogowie nasi zadrżą na widok piekielnych tych zastępów niosących im śmierć i potępienie - z tymi jego słowy wiatr zerwał się jęczący pośród sterczących w niebo strzaskanych pik i berdyszów i szczątków padłych mężów i rumaków, a spośród zwałów mrocznych chmur lunął deszcz niby łzy niebiańskie na pokonanych wojów, a łzy te były krwawe tak, iż niby w kolejnej bitwie skąpana została równina w szkarłacie, zaś ciała umarłych skrzepione zda się krwawym tym opadem powstały i na powrót zamieszkały w nich dusze płonące jednak ogniem piekielnym który ciała owe wypalał od wewnątrz, niby więc ożywieni martwymi w istocie nadal byli.
Zgromadziwszy widmową tą armię skierował się wraz z nią na zachód gdzie kolejne wschody i zachody słońca rozbłyskiwały w ostrzach krwiożerczych mieczy. W posępnej ciszy kroczył zastęp ten cieni w swej nieznużonej wędrówce nie zatrzymując sie ni razu. Nikt nie był świadkiem złowieszczego tego pochodu gdyż ziemie przez które kroczyli spustoszone były do gruntu płomieniem wojny gorejącym teraz nad równinami zachodu. Im zaś dalej posuwała się widmowa armia tym jej szeregi były większe bowiem w drodze przyłączały się doń kolejne zastępy wojów padłych czy to w ogniu bitwy czy grabieży tak iż dolina w której stanęli prowadząca na przełęcze wiodące na zachód poprzez potężny wał gór nie była w stanie pomieścić wszystkich upiornych zastępów. Wyszedł tedy Smok na szczyt najwyższej przełęczy wiodącej na zachód i obróciwszy twarz ku wschodowi zakrzyknął
- Wy wszyscy którzyście padli pod okrutnymi ciosami zimnych mieczy i toporów powstańcie, uchwyćcie oręż swój wyszczerbiony i pójdźcie ze mną, a utopimy zachód we krwi która jedyną sprawiedliwą może być zapłatą za waszą śmierć
Rozbiła więc widmowa armia umarłych obóz w dolinie otwartej ku wschodowi którą odtąd ludzie mieli zwać Doliną Żyjących Umarłych, a pierwsze promienie wschodzącego w mglistym oparze słońca błysnęły na upiornych ostrzach ożywionych zastępów ściągających zewsząd do doliny. Gdy już cała armia była gotowa, a mimo że mglista i nierealna była to największa armia jaką widziano w Okręgu Świata, zastępy zadrżały i bez jednego dźwięku widmowe szeregi ruszyły w stronę przełęczy. Tymczasem walczące ze sobą armie ludzi odpoczywały po szeregu bezowocnych bitew rozdzielone wodami potężnej rzeki ponad którymi przerzucony był jedyny kamienny most będący areną stałych utarczek pomiędzy forpocztami obu armii.
Tak więc wschód i zachód gorzały ogniem wojny, również spokojne dotąd południe stało się świadkiem wojennego pochodu, czy może raczej pogoni. Nieznany dotąd plemieniu ludzkiemu ród elfów począł migrować na tereny zamieszkałe przez ludzi, opuszczając swe siedziby na głębokim wschodzie i tępiąc przy tym dotychczasowych mieszkańców. Nic nie mogło się oprzeć sokolemu oku, pewnej ręce i niechybnym strzałom elfów, nic prócz pokrytych karacenem zbrojnych w krótkie dziryty o szerokich ostrzach i szerokie, zakrzywione puginały hord stworów orkami zwanych, potężnych, rosłych, barczystych, kruczowłosych, kosookich barbarzyńców z dalekich, wschodnich gór, których armia zeszła z gór by pustoszyć krainę elfów. Elfy nie zdzierżyły krwiożerczej fali barbarzyńców, których szeregi bez drżenia znosiły kolejne nawałnice słanych z ukrycia strzał. Różnił się ten zmasowany atak od wcześniejszych łupieżczych wypraw pojedyńczych klanów orków, powód zaś stał się wiadomy gdy do jednego ze szczepów wycieńczony posłaniec przyniósł wieść, iż na czele barbarzyńskiej hordy stoi rosły mąż w połyskliwej zbroi.
Pod naporem armi orków elfy opuszczać tedy poczęły swe dziedziny dążąc na wschód i napotykać jęli pierwsze ludzkie osiedla, jednak mieszkańcy tego przedmurza ludzkiej cywilizacji nieufnie odnieśli się do dziwnych, acz pięknych albowiem elfy które żyły wtedy piękniejsze były ponad miarę jakiegokolwiek innego plemienia, przybyszy, elfy zaś zdjęte strachem przed pogonią i zrażone nieufnością ludzi poczęły niszczyć kolejne ludzkie sadyby niedobitków spychających przed sobą na zachód. Za elfami zaś podążała barbarzyńska horda wraz z wiodącym ją mężem.
W tym samym czasie kiedy południe świadkiem było tych dziwnych, rozgrywających sie tam wydarzeń, w dramat rozgrywającej się na zachodzie wojny wkroczyła kolejna osoba. Smok przeprowadził swe zastępy przez śnieżne góry i wtedy to ludzkie oko po raz pierwszy ujrzało armię umarłych, która rozwinąwszy swe szeregi na równinie poza ścianą gór ruszyła spiesznym marszem i zwarła się ze wschodnią armią ludzi. Tymczasem zastępy armii zachodniej przekroczyły opuszczony przez przeciwników most i wschodnia armia znalazła się w potrzasku. Bitwa szalała długo i mimo, że wkrótce zaszło słońce próżno było wypatrywać końca batalii. W tym czasie z południa, pędząc przed sobą niedobitki ludzi z południa, nadeszły oddziały elfów, a widząc zamieszanie i walkę między ludźmi postanowiły wykorzystać sytuację dla ostatecznego zniszczenia tej dziwnej, nieprzyjaznej rasy. Zastępy elfów niby połyskujący stalą mieczy klin wbiły się między dwie ludzkie armie gromiąc zaskoczone oddziały. Nie był to jednak koniec gdyż pierwsze promienie wstającego ponad skąpaną w szkarłacie równiną, przeciętą przez rzekę zdającą się czystą krew toczyć, słońca zalśniły na stalowych zastępach orków którzy na równinę wkroczyli okrążając, jak elfy, góry od południa. Przez chwilę oddziały orków zdawały się zbite z tropu bitwą szalejącą przed ich oczyma, jednak stojący na ich czele lśniący mąż znał naturę swych podkomendnych każącą łupić i niszczyć i ufał w potęgę swych w stal zakutych wojów, tak więc po chwili horda zadrżała i z głębokim rykiem rzuciła się naprzód aby zewrzeć się w walce z armiami ludzi, elfów oraz z widmową armią umarłych.
Zdarzyło się, iż w wirze szalejącej bitwy spotkali się ponownie Smok i Lśniący Rycerz, przekrzykując tumult bitwy zakrzyknął ten drugi
- Witaj mroczny mój bracie, wiele razy księżyc zaszedł ponad światem od momentu kiedyśmy się ostatnio widzieli - pierwszy zaś odparł
- Tak, wiele minęło czasu, więcej niżeli okres życia śmiertelnika takiego jak ty
- Wiesz wszak, iż Pani nasza obdarzyła mnie życiem wiecznotrwałym, abym po wsze czasy mógł za jej wolą siać na świecie zamęt i zniszczenie
- Kimże jesteś ty, śmiertelniku nazbyt dufny w swą potęgę, aby mierzyć się ze mną. Czy zaiste mniemasz, iż skromna ta moc jaką zostałeś obdarzony więcej czymś będzie przeciw mej mrocznej potędze niżeli źdźbło na wietrze ? Nie nazywaj mnie swym bratem albowiem nim nie jestem, jak też nie służę tej którą Panią swoją nazywasz. Gdy już skończę co zacząłem tu pozbędę się i jej. A co do chwili obecnej, niechaj nie wydaje ci się, iż po to w kształty cielesne oblekłem na powrót legion cieni abym chwałą zwycięstwa miał dzielić się z tobą i twą barbarzyńską hordą. Idź do piekła śmiertelniku gdzie miejsce twoje oczekuje cię aż nazbyt długo ! - wykrzyczawszy te słowa głosem potężnym, który wzbił się ponad bitewnym polem i wstrząsnął posadami ziemi dobył Smok swej mrocznej klingi zwanej Sercem Burzy i spiąwszy ostrogami czarną bestię której znów dosiadał ruszył na Lśniącego Rycerza, ten zaś uniósł włócznię swą skrzącą Promieniem Slońca zwaną i zwinnie uskoczywszy przed szerokim zamachem dzierżącego miecz ramienia błyskawicowo opuścił ostrze włóczni na łeb czarnej bestii-smoczego wierzchowca, która padła na skrwawioną murawę zbawiona żywota potężnym ciosem. Uniknąwszy zmiażdżenia podniósł się Smok znad truchła swego wierzchowca i skoczywszy naprzód pchnął mroczną klingą, jednak czarna głownia minęła zwinnego Rycerza i znów błyskawicowo zalśniła stal gdy krótkie, potężne pchnięcie włóczni strąciło czarny szyszak z głowy Smoka na jego zaś stalowe ramiona spłynęły krucze kędziory, w tej samej jednak chwili Smok ciął podstępnie, a potęga ciosu strąciła hełm ze skroni Rycerza, jego zaś samego posłała na krwawą murawę. Z triumfalnym błyskiem w oczach stanął Smok ponad swą ofiarą i ułapiwszy oburącz rękojeść miecza uniósł go do straszliwego i ostatecznego cięcia, w tym jednak momencie desperackie pchnięcie włóczni odnalazło między czarnymi płytami pancerza drogę do mrocznego serca i z hukiem grzmotopodobnym padł Smok, zaś upiorny zastęp cieni rozpłynął się z gasnącym jękiem w podmuchu ze wschodu.
W momencie gdy ostatecznym, rozpaczliwym pchnięciem Rycerz powalił Smoka pogrążające się w ciele Smoka ostrze zabłysło mu w oczy blaskiem zachodzącego słońca, a błysk ten doszedł aż do serca jego ogarniętego przez mrok i rozproszył w nim ciemności. Stał więc Lśniący Rycerz widząc cały ogrom swych zbrodni, a stał długo. Gdy rozwiał się widmowy zastęp siły zmieniły się całkowicie, ludzie sprzymierzyli się w obliczu wspólnego wroga i poczeli gromić elfy na równi z orkami którzy skupili się w dwa kręgi ogarnięte zewsząd zastępami ludzi. Kiedy już zguba elfów wydawała się faktem nieuchronnym spostrzegł ich wódz nienawistnego przywódcę orkowej hordy stojącego pośród ciżby ludzi zdających się nie zwracać nań uwagi ponad ciałem woja w czarnym pancerzu, niesłyszalna w ryku bitwy jęknęła naciągana cięciwa.
Triumfalny ryk wydarł się z piersi zakutych w powgniatane pancerze wojów dzierżących wyszczerbione, unurzane w szkarłacie miecze i topory, wokół walały się zwłoki setek, a może tysięcy ich pobratymców przemieszane z truchłami orków i ciałami elfów, pośród ciał zaś leżał woj w lśniącej zbroi z piersią przeszytą niechybną strzałą, obok zaś niego spoczywał inny, kruczowłosy, w czarnym pancerzu, z sercem przebitym wrażym grotem lśniącego dzirytu. Ostatnie promienie zachodzącego słońca zalśniły na tym ostrzu po czym umarły i świat ogarnęła noc.

Beren Erchamion.
komentarz[2] |

Komentarze do "Smok"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.



  Ankieta
   Czy jako użytkownik Elixiru będziesz publikował na BagEnd?
TAK
NIE
NIE WIEM
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

  Top 10
   Rozdroża - Po...
   Gollum
   Postacie z 'H...
   Broń biała
   Słynne konie
   Gimli
   Jedyny Pierśc...
   Bilbo le hobb...
   Frodo Baggins
   Les Chansons ...

  Shoutbox
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal

Strona wygenerowana w 0.020488 sek. pg: